Młode pokolenie zostanie…
Starzy giną, niech choć młode pokolenie zostanie zachowane, a my umrzemy spokojnie żeśmy wierni zostali wierze. Jest to fragment poruszającego listu Aleksandry Lewkowicz, unitki dotkniętej prześladowaniami przez carskich urzędników. Natrafiłem na niego podczas kwerendy prowadzonej w Archiwum Prowincji Wielkopolsko-Mazowieckiej Towarzystwa Jezusowego w Warszawie. List ten jest mi szczególnie bliski, ponieważ został napisany przez żonę unity, który razem z moim prapradziadkiem poddany był śledztwu w Cytadeli Warszawskiej, a później wspólnie z nim odbywał karę na zesłaniu. Pismo to jest stosunkowo krótkie, dodaje jednak kolorytu publikowanym dotychczas relacjom.
Relacje, o których wspomniałem, zostały opublikowane w obszernym, liczącym niemal 800 stron tomie zatytułowanym „Tajna misja jezuitów na Podlasiu (1878-1904). Columbae simlicitate et serpenti prudentia. Wybór dokumentów z archiwów zakonnych Krakowa, Rzymu i Warszawy” (opracował i wstępem opatrzył Robert Danieluk SJ, Wydawnictwo WAM, Ignatianum, Kraków 2009). Z listów i notatek misjonarzy z Towarzystwa Jezusowego, którzy nieśli duchową pomoc prześladowanym przez carat unitom, możemy dość dużo dowiedzieć się o kontekście listu Aleksandry Lewkowicz. Jej mąż, Michał Lewkowicz, unita z Sokołowa Podlaskiego, pomagał organizować tajne misje jezuickie na Podlasiu. Najbardziej chyba odznaczył się tym, że w styczniu 1884 roku w obronie aresztowanego jezuity, ks. Broëra, wdał się w bójkę z żandarmem. Otrzymał wówczas kilka cięć szablą, które przeżył tylko dzięki grubej zimowej odzieży (Tajna misja…, s. 257). Po wielu trudnych doświadczeniach pracy misyjnej został ostatecznie aresztowany w 1886 roku. Do aresztowania wielu działaczy unickich doprowadził wówczas były unita na carskim żołdzie, śledczy Mirosław Dobrjański. Strażnicy z Cytadeli wiedząc o przygodzie Lewkowicza z żandarmem, tak znęcali się nad unitą, że doprowadzili go do granic psychicznej wytrzymałości. Dopiero duchowe i emocjonalne wsparcie żony pozwoliło mu osiągnąć względną równowagę (Tajna misja…, s. 500-501). Lewkowicz jesienią 1887 roku został razem z innymi unitami zesłany do Kiryłowa. W tym czasie przebywał tam już Paweł Pikuła z Derła i br. Józef Grużewski, jezuita, którego listy i notatki dają nam najgłębszy wgląd w szczegóły pracy misyjnej na Podlasiu. Z listów pisanych przez Grużewskiego możemy się dowiedzieć, że Lewkowicz w ciężkim stanie dotarł na miejsce zsyłki: Bardzo nędzny, o kiju, bo nie mógł już iść, bo nogi pokaleczył, a furmanki nie dali (Tajna misja…, s. 152). Na domiar złego tuż przed końcem roku dotarła do zesłańców wiadomość, że żona Lewkowicza, autorka poniższego listu, nie żyje.
Niestety, trudno powiedzieć, do którego z ojców jezuitów Aleksandra Lewkowicz zaadresowała swój list. Żaden szczegół nie wskazuje wyraźnie, o kogo może chodzić. Nawet dopisek poczyniony pod jej listem przez jednego z działaczy unickich, Stefana Małyskę, nie udziela jednoznacznej wskazówki. W liście natomiast wybrzmiewa dramatyczna prośba matki o objęcie opieką jej syna. Nie znalazłem odpowiedzi na jej żarliwe błaganie, jednak z zachowanych dokumentów wynika, że jezuici nie pozostawali obojętni w takich sytuacjach (Tajna misja…, s. 139).
Pismo wymienia Teofilę Lisiecką. Z innych źródeł wiadomo, że przez wiele lat pomagała ona prowadzić w Warszawie sklep będący w rzeczywistości bardzo ważnym punktem dla działalności misyjnej. Pod wpływem działań śledczego Dobrjańskiego padł na Lisiecką cień podejrzenia o zdradę, jednak br. Grużewski, który również był poddany śledztwu, wydał o niej dobrą opinię, natomiast o układy z Dobrjańskim oskarżył jej męża i ks. Sikorskiego (Tajna misja…, s. 151-152).
Poza Lisiecką pismo wspomina jeszcze o zdradzie ze strony Piotra Raćko. Lewkowiczowa nie była tego do końca pewna, dlatego zwróciła się do adresata z prośbą o podzielenie się wiadomościami na jego temat. Grużewski wymienił go w notatce o sokołowskich przewodnikach. Przewodnikami byli miejscowi unici, którzy pomagali jezuitom w terenie. Raćko namawiany był przez Dobrjańskiego do przejścia na prawosławie. Gdy unita oświadczył, że przed decyzją musi porozumieć się w tej sprawie z żoną, otrzymał przepustkę. Żona nie zgodziła się na zmianę wyznania i doradziła mężowi ucieczkę za granicę, co też Raćko uczynił (Tajna misja…, s. 499).
Dodatkowo w liście znajduje się krótka wzmianka o pannie Władysławie. Chodzi najprawdopodobniej o Władysławę Ścisłowską, wielokrotnie wspominaną w notatkach jezuitów, gdyż, podobnie jak Lisiecka, pomagała w organizacji tajnych misji. To ona doprowadziła br. Grużewskiego do sklepu, w którym prowadzono tajną działalność. Jednak, według Grużewskiego, panna Władysława była kobietą słabą psychicznie, omdlewającą wobec zagrożenia i chorowitą. Cieszył się, że po jednym z niebezpiecznych incydentów nie wezwano jej do sądu, bo by ze strachu zmarła jeszcze przed wyrokiem (Tajna misja…, s. 262).
Przepisując list, nie dokonywałem żadnych poprawek, co widać zwłaszcza w zakresie interpunkcji. Mam nadzieję, że jego lektura pozwoli lepiej wyobrazić sobie, co w dobie rusyfikacji musieli przeżywać zmuszani do przejścia na prawosławie unici. Powinno to pomóc nam z jednej strony docenić heroizm naszych przodków w obronie wiary, z drugiej zaś strony powinno skłaniać nas do zaangażowania na rzecz obecnie prześladowanych za swą wiarę chrześcijan.
Piotr Pikuła
Archiwum Prowincji Wielkopolsko-Mazowieckiej Towarzystwa Jezusowego w Warszawie
Sygn. 68: Spuścizna Jana Urbana, karton 8, fascykuł 17: varia – List Lewkowiczowej.
Sokołów, 5.11.1886
Najprzewielebniejszy Ojcze!
Jeszcze raz odzywam się z prośbą, może dziś będę zrozumianą. Mąż mój jest chory, dziś wróciłam od niego, widziałam go przez jedną minutę za kratami, zapytałam jak zdrowie i żeby był spokojny i to już odchodząc słyszał, bo mu już nie pozwolili się widzieć dłużej i wyprowadzili go natychmiast. Widziałam się z Lisiecką, zaklinała się, że jest niewinną; wypuszczono ją dlatego na wolność, bo dzieci nie miały opieki, ale jest pod ścisłym dozorem, mówiła mi że papiery wszystkich aresztowanych naszych poszły do Petersburga do wyroku, więc co się z nami stanie, zostanę bez żadnego sposobu utrzymania, lecz to już mniejsza, ale mnie chodzi o dzieci, syn starszy o którym do Ojca mówiłam, mnie najwięcej martwi, jest w tym wieku, gdzie go umieścić potrzeba, a wszędzie będą żądać książeczki, złożyć ją muszę bo inaczej nie przyjmą a dostanę tylko prawosławną, czyż już nic dla nas zrobić nie można? Żyliśmy ciągłą nadzieją, że choć stracimy mienie, to zaopiekują się dziećmi naszemi, cóż mamy dziś zrobić, kiedy tam gdzie cała była nasza wiara, niechcą nam dopomódz do katolickiego wychowania naszych dzieci. Od powrotu jestem ciągle chorą i zrozpaczoną i znikąd niemam pociechy, ulituj się Ojcze nad nieszczęśliwą matką i zrób miejsce dla mojego syna, aby został człowiekiem takim jakim byś go chciał widzieć. Niemam czem opłacić, ale do grobu modlitwa moja, będzie zanoszona za Ciebie Ojcze. Nie odpychaj nas od siebie, bo gdzież się dziś udamy, starzy giną, niech choć młode pokolenie zostanie zachowane, a my umrzemy spokojnie żeśmy wierni zostali wierze. Panna Władysława jest ciągle aresztowaną, chora starają się ją uwolnić, ale nie można, bo Dobrjański wszystkiem rządzi, on jeden jest panem życia i śmierci. Nowin żadnych nie mam, tylko Piotr Raćko przeszedł na ich stronę, przyszedł do domu, ale żona i dzieci niechcieli go przyjąć, więc gdzieś poszedł ale niewiemy gdzie. Dobrjański mówił że jest za granicą.
Opisawszy to wszystko, proszę o łaskawy odpis. Całuje z największym szacunkiem ręce, najprzewielebniejszego Ojca Dobrodzieja.
Aleksandra Lewkowicz
Piotrowi przejście ułatwiłam, z wielką niechęcią, bo się każdy bał jego, aby zdrady więcej nie było. Jeżeli się więc rzeczywiście znajduje tam i przyznaje lub zapiera, proszę nam donieść, bo jesteśmy niespokojni.
(dopisek innym charakterem pisma)
Przewielebny Ojcze ten człowiek co ten list odda jest to wierny nas towarzis i mozna mu zaufać nazywa się Ambroży
Stefan Małyska