Męczeństwo w Drelowie i Pratulinie

Pratulin_martyrs_in_1874

Źródło: Wikipedia

W tym roku obchodzimy kolejną rocznicę krwawych zajść w Drelowie i Pratulinie, kiedy to władze zaborcze w ramach rusyfikacji próbowały narzucić podlaskim Unitom prawosławie. Upamiętniając bohaterstwo obrońców jedności z Kościołem katolickim, pochylmy się nad fragmentem jednego z ówczesnych opracowań historycznych.

Jego autorem jest ks. Edward Likowski (1836-1915), historyk Kościoła, profesor seminarium duchownego w Poznaniu, od 1887 roku członek Akademii Umiejętności, a w latach 1895–1915 prezes Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk. W 1900 roku został doktorem honoris causa Uniwersytetu Jagiellońskiego. W trakcie kulturkampfu przez kilka miesięcy przebywał w więzieniu. W latach 1887–1914 był biskupem pomocniczym poznańskim, zaś w latach 1914–1915 arcybiskupem metropolitą poznańskim i gnieźnieńskim oraz prymasem Polski[1].

Ks. Likowski opisał carskie represje wobec unitów z perspektywy historyka korzystającego z dostępnych wówczas źródeł. Jego książka ukazała się w 1880 roku, czyli zaledwie sześć lat po wydarzeniach w Drelowie i Pratulinie. W bibliografii zamieszczonej przez autora odnośnie do interesującego nas okresu możemy odnaleźć: „Recenzję rozporządzenia x. Popiela, pseudo-administratora dyecezyi chemskiej” autorstwa ks. Bojarskiego (Lwów 1874) oraz tego samego autora „Czasy Nerona w XIX wieku czyli ostatnie chwile Unii pod berem moskiewskiem” (Lwów 1878). Autor wymienił w bibliografii również „Czas, dziennik krakowski” (rocznik 1875 i 1878).

Piotr Pikuła

[1] M. Filipowicz, Edward Likowski jako historyk Kościoła unickiego (komunikat), [w:] Roczniki humanistyczne, Tom XLI, zeszyt 7, Towarzystwo Naukowe Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, Lublin 1993, s. 59-63.

Edward Likowski,
Dzieje Kościoła unickiego na Litwie i Rusi w XVIII i XIX wieku
uważane głównie na przyczyny jego upadku
, Poznań 1880, s. 417-421.

W naprężeniu wielkiem byli wszyscy, gdy nadchodził ostateczny termin ogólnego zaprowadzenia nabożeństwa na wzór schizmatycki, tj. za zbliżeniem się 1 Stycznia starego stylu r. 1874. We wszystkich kościołach znajdowała się tego dnia tajna policya obserwująca xięży, jak nabożeństwo odprawiają. Wedle rozróżnienia, jakieśmy wyżej między xiężmi chełmskimi uczynili, jedni dotąd nie wywiezieni, śmiało odprawiali nabożeństwo podług dawnego zwyczaju, inni bojaźliwsi albo udali chorych i nabożeństwo dnia tego opuścili, albo małe uczynili zmiany w liturgii, inni wreszcie, i to Galicyanie albo wyświęceni w ostatnich latach przez Sokólskiego i mała liczba dawniejszych xięży instrukcyę Popielową posusznie spełnili. Z nabożeństwa tych ostatnich lud wedle wspólnej umowy tłumnie wychodzi, nie jednego z nich w cerkwi poturbował, albo go z niej wyprowadził, nie pozwalając liturgii dokończyć, klucze mu odbiera i radzi z parafii się wynosić. Na denuncyacyą xiędza takiego zjechało niebawem do parafii wojsko, aby buntowników ukarać. Lud dowiedziawszy się o niebezpieczeństwie, na znane haso: „będzie wesele” imponującemi tłumami zbiega się nawet ze wsi sąsiednich i otoczywszy cerkiew, czeka na cmentarzu na nadchodzące wojsko. Zwykle naczelnik powiatu albo inny jaki wyższy czynownik lub wojskowy zaczyna od przemowy do ludu usiłując go przekonać, że winien ustąpić, że taka jest wola władzy duchownej i samego cara, że opór na najsmutniejsze narazi go następstwa. Lud odpowiadał na to, że car pewno nie wie, czego od nich w jego imieniu żądaj, bo pamięta dobrze, jak w roku 1865 słowo monarsze dał tym, którzy byli w Petersburgu dziękować mu za uwłaszczenie, że nie pozwoli, aby kto naruszał ich wiarę i obrzędy, a co do władzy duchownej, to tej nie ma po ustąpieniu biskupa Kuziemskiego, i Popiel nie ma prawa wydawać rozporządzenia w rzeczach duchownych.

Pytano jeszcze potem lud, czy będzie chodził do cerkwi na nabożeństwo i czy będzie przyjmował posługi duchowne od xięży posłusznych rządowi i Popielowi, a gdy i na te pytania następowała odmowna odpowiedź, występowało wojsko do spełnienia swej funkcyi. Wezwawszy lud do rozejścia się do domów swoich, gdy tenże zwykle dobrowolnie się nie rozchodził, aby parocha odstępcy do cerkwi nie dopuścić, rozpędzało go nahajkami i szturchańcami, a w kilku miejscach nie wzdrygało się nawet użyć broni palnej przeciw bezbronnym, wiary swej broniącym, którzy zresztą wszystkie obowiązki poddanych względem monarchy najsumienniej wypełniali. Popłynęła więc w kilku parafiach krew, aby bogate martyrologium unickie w nowe wzbogacić ofiary. Najgłośniejszemi stały się dwa wypadki rozlewu krwi z powodu opozycyi ludu Podlaskiego przeciw nowym odmianom obrządku: w Drelowie, wsi powiatu radzyńskiego, i w Pratulinie, wsi powiatu konstantynowskiego.

W Drelowie był proboszczem x. Teofil Welinowicz, syn i następca x. Jana Welinowicza najzacniejszego kapłana, internowanego za rządów x. Wójcickiego na rozkaz tego intruza, a zmarłego na apoplexyą w czasie internowania w Chełmie. Syn nie poszedł w ślady ojca, owszem uległszy nałogowi pijaństwa, stał się na wszystko obojętnym i przepisom Popiela bez oporu się poddał. Ale gdy w nowy rok odprawiał nabożeństwo stosownie do rytuału Popiela, lud wyprowadził go z cerkwi i klucze mu od niej odebrał. Na skargę przez apostatę zaniesioną do naczelnika powiatu, zjechał sam naczelnik, major Kotow, nie zły czowiek, ale ślepo wykonujący rozkazy swej władzy, z oddziałem wojska pod komendą niemca Kurlandczyka Beka. I Kotów i Bek nie żałowali słów, ażeby lud skłonić do spokojnego rozejścia się, do wydania kluczy od cerkwi i do uczęszczania na nabożeństwo parocha miejscowego, ale jeden i drugi daremnie się silili. Tedy Bek kazał wojsku uderzyć bronią sieczną. Lud widząc się na prawdę napadniętym, wziął się do obrony i wielu żołnierzom broń z ręki wyrwał, ale kilkunastu wśród niego odniosło mniej lub więcej ciężkie rany. Zakłopotany dowódzca dał wojsku znak do odwrotu, ale równocześnie telegrafował do Petersburga, co dalej czynić. W kilku godzinach odebrał odpowiedź, której się nie spodziewał: pierebit wsiech (wymordować wszystkich). Chciał jeszcze raz użyć tylko postrachu, i udawał, że każe strzelać, podczas kiedy kazał nabić ślepemi nabojami. Nastąpiła teraz uroczysta chwila. Lud widząc, że po tym pierwszym wystrzale nikt nie padł, wysłał do Beka z pośród siebie najbardziej poważanego w całej gminie gospodarza, który mu oświadczył: „Strzelaj naprawdę, jeśli masz władzę, jesteśmy wszyscy gotowi zginąć, słodko jest umierać na wiarę”. Jakoż świsnęły kule na lud klęczący i śpiewający pieśni pobożne i pięciu wieśniaków padło trupem na miejscu: Semen Paluk, Teodor Bocian, Andrzej Charytoniuk, Jan Romaniuk, Paweł Kozak, prócz kilkudziesięciu ciężej i lżej rannych. Ale na tem nie dość, za uchodzącymi do domów puszczono wojsko, które, dogadzając swej dzikości, katowało jednych, innych aresztowało. Aresztowanych liczono 60 osób obojga płci i różnego wieku. Wszystkich związano i odprowadzono do różnych więzień: do Radzynia, Siedlec i do Białej. Działo się to dnia 5/17 Stycznia r. 1874.

Dziewięć dni później odbyła się jeszcze straszliwsza rzeź i powtórzyła się więcej jeszcze wzruszająca scena w Pratulinie. Miejscowy proboszcz pratuliński był już wraz z innymi od kilku tygodni w Siedlcach uwięzionym. Lud przeczuwał, co go czeka, gdy mu pasterza jego brano i rzucał się przed odjeżdżającym na kolana, aby mu błogosławił na czekające go próby. Pokazało się zbyt prędko, jak słuszne były przeczucia ludu, jak potrzebne było mu błogosławieństwo pasterskie. Z chwilą wywiezienia proboszcza pratulińskiego x. Józefa Kurmanowicza oddano zarząd parafii pratulińskiej proboszczowi w Krzyczewie, x. Leontemu Urbanowi, jednemu z wyświęconych przez biskupa Sokólskiego.

Parafianie pratulińscy wiedząc dobrze o tem, że x. Urban odprawił w Krzyczewie w nowy rok nabożeństwo podług reformy Popiela, i że parafianie jego o mało co w rzekę Bug za to go nie wrzucili, schowali, by zapobiedz powtórzeniu takiego u siebie nabożeństwa, klucze od cerkwi i postanowili ich x. Urbanowi nie wydać. X. Urban doniósł o tem gubernatorowi Gromece, a ten nakazał naczelnikowi powiatu, Kutaninowi zjechać na miejsce i lud uspokoić. Kutanin młody jeszcze i zręczny Moskal by przekonany, że dopnie celu. Przedkładał jak umiał ludowi nieuniknioną konieczność poddania się woli rządu. Lud był niezłomny. Przypomniał sobie potem Kutanin, że we wsi Derle należącej do parafii był wieśniak nazwiskiem Pikuła, przez wszystkich poważany i słuchany. Postanowił więc użyć jego pośrednictwa, a mniemając, że Pikuła inaczej do ludu odezwać się nie może, jak on mu rozkaże, upomniał jeszcze przed przemową Pikuły lud, aby to uczynił, co mu Pikuła powie. Lud z początku zdumiał się, gdy spostrzegł Pikułę stojącego obok naczelnika. Ale wnet rozradował się, gdy Pikuła w te odezwał się słowa: „Chciałeś panie naczelniku, abym nauczył lud, jak ma postępować; dobrze więc, spełnię twoją wolę, lecz to, co ja im powiem, oni oddawna wiedzą. Dla nas wszystkich jest jedna tylko droga, trzymać się silnie naszej św. wiary, cokolwiek się z nami stać może”. Po tych słowach ukląkł, co za jego przykładem wszyscy uczynili, dobył krzyżyka, który zwykł był na sobie nosić i wymawiał głośno słowa powtarzane przez lud: „Przysięgam na moje siwe włosy, na zbawienie duszy, tak jak pragnę oglądać Boga przy skonaniu, że na krok nie odstąpię od naszej wiary, i żaden z moich sąsiadów tego uczynić nie powinien. Święci męczennicy tyle mąk ponieśli za wiarę, nasi bracia za nią krew przelali, i my także naśladować ich będziemy”. Zaprawdę jest to jedna ze scen bolesnego dramatu, odegranego przez barbarzyńską Moskwę w Chełmskiem, którą śmiało postawić można obok wspaniałych przykładów męczeńskich z pierwszych wieków chrześcijaństwa! Pikuła ledwo przysięgę skończył, został związany i odstawiony do więzienia; ale Kutanin nic nie wskórawszy, zawstydzony do domu wrócił.

Wskutek raportu Kutanina wykomenderował gubernator nowy oddział wojska pod dowództwem drugiego Niemca, jakiegoś Steina. Stein groził, że jeżeli lud nie rozejdzie się, strzelać każe do niego. Jeden z gromady wysunął się naprzód na tę groźbę i rzekł mu z powagą: „Wiemy, że wedle postanowienia cesarskiego nikogo bić nie wolno, dla tego jeśli nas napadać i bić będziecie, będziemy się bronili, czem kto może, a jeżeliby cesarz upoważnił was do zabijania nas, lud gotów jest zginąć za Boga i wiarę i nie cofnie się przed śmiercią”. Komendant oburzony tą przemową a jeszcze więcej śmiałością przemawiającego, gdy go tenże wezwał, ażeby sam pierwszy wiarę swoją luterską zmienił, kiedy innych do takiejże odmiany namawia, rozkazał wojsku atak przypuścić do ludu. Lud się bronił kijami i kamieniami i nieoledwie nie zadał wojsku porażki. Zmiarkowawszy to Stein zakomenderował ogień plutonowy. Natenczas wszystek lud zaprzestał obrony i przyklęknąwszy zaczął śpiewać: „Święty Boże” i „Kto się w opiekę”. Strzały trwały kilkanaście minut i przez cały ten czas śpiew nie ustawał, mimo że liczne padały ofiary w zabitych i rannych. Z ust rannych nie wyszedł podobno żaden jęk wrogom złorzeczący. Trupem padło na miejscu dziewięciu, a czterech tej samej doby z ran ciężkich umarło. Oto ich imiona: Daniel Karmaszuk z Łęgu, Łukasz Bojko z Łęgu, Bartłomiej Osypiuk z Bohukał, Konstanty Łukaszuk z Zaczepek, Nicety Hryciuk z Zaczopek, Filip Kuryluk z Zaczepek, Onufry Wasyluk z Zaczopek, Konstanty Bojko z Zaczopek, Ignacy Franczuk z Derla, Maksym Hawryluk z Derla, Jan Andrzejuk z Derla, Michał Wawryszuk z Olszyny, Wojciech Leoniuk z Krzyczewa.

Ciała zamordowanych zostawiono przez cały dzień na cmentarzu koło cerkwi, ażeby spędzonemu z okolicznych wsi ludowi pokazać, co każdego czeka, kto rządowi i władzy Popiela się nie podda. Ale skutek tego widowiska nie odpowiedział oczekiwaniom rządu. Lud nie tylko nie uląkł się śmierci widokiem tylu pomordowanych braci swoich, ale owszem zentuzyazmował się dla sprawy św., i każdy byłby chciał na wzór poległych palmę męczeńską osiągnąć, a ci, których rodziny wydały z pośród siebie męczenników, dumnymi byli z zaszczytu, jaki ich spotkał. Opowiadają, że kiedy matka Onufrego Wasyluka chciała płakać na wiadomość o śmierci syna, żona zamordowanego wstrzymuje ją od płacz, uspokajała ją temi słowy: „Nie płaczcie, matko, straty syna, tak jak ja nie płacz straty męża; wszak on ani za zbrodnię, ani za występek nie zabity; owszem cieszmy się, że poległ za wiarę! O, gdybym ja była godną umrzeć z nim wczoraj!”

Prócz zamordowanych była dość znaczna liczba rannych, do więzień zaś dostało się około 80 osób.

Z tych dwóch wypadków mógł rząd, a w szczególności x. Popiel i hr. Tołstoy nabrać przekonania, że się nie znajdowali na właściwej drodze do osiągnięcia zamierzonego celu, że mając do czynienia z ludem, który nie zna bojaźni śmierci, gdy chodziło o wiarę, trzeba będzie chyba wszystkich wymordować, aby coś osiągnąć. W dodatku spotkało jeszcze rząd upokarzające zawstydzenie, gdy relacye posłów obcych mocarstw i dzienniki zagraniczne wiadomość o powyższych gwałtach na cały świat rozniosły. Rząd wypierał się wprawdzie przez dzienniki sobie zaprzedane, jak Brukselski „Nord” i Lwowskie „Słowo” popełnionej zbrodni; zrozumiał jednak, że zataić ona się nie da, i że go okryje plamą barbarzyństwa w oczach Europy. Częścią więc ze względu na opinię Europy, częścią z obawy, aby przy dalszem zmuszaniu do uczestniczenia w odmienionem na sposób schizmatycki nabożeństwie opór ludu nie przybrał groźniejszych rozmiarów, postanowił rząd po wypadkach drelowskich i pratulińskich zaprzestać krwawych gwałtów i chwycił się innych środków.