Męczeństwo parafian z Pratulina

Pratulin

Ikona Męczenników z Pratulina w cerkwi unickiej w Kostomłotach, fot. P. Pikuła.

Bardzo ważnym źródłem informacji o unitach z Pratulina jest książka pod tytułem „Martyrologium czyli Męczeństwo Unii na Podlasiu. Z wiarygodnych i autentycznych źródeł zebrał i napisał P. J. K. Podlasiak”. Jej autor był bezpośrednim świadkiem tragedii unitów z powiatu konstantynowskiego. Pełniąc funkcję dziekana w Janowie, mógł obserwować działania Rosjan wymierzone przeciw unitom. Wiele informacji docierało do niego za pośrednictwem darzonych zaufaniem osób. Podkreśla to niejednokrotnie w swojej książce. Miał też kontakt ze świadkami wydarzeń w Pratulinie, a wszystkie relacje pieczołowicie notował i archiwizował. W związku z tym jego dzieło stanowi istotne źródło wiedzy o prześladowaniach, którym poddani zostali pratulińscy unici.

Warto na początku poświęcić trochę uwagi autorowi książki. „Podlasiak” to pseudonim ks. Józefa Pruszkowskiego. W „Roczniku Polskiej Akademii Umiejętności. Rok 1919/1920” (Kraków 1921, s. XVI) odnotowano, że ks. Pruszkowski urodził się 1 lutego 1837 roku w Białej na Podlasiu. Uczył się w seminarium duchownym w Janowie Podlaskim i w Akademii duchownej w Warszawie. Po święceniach kapłańskich został sekretarzem biskupa podlaskiego, o. Benjamina Szymańskiego OFMCap. Jednocześnie pełnił obowiązki profesora prawa, egzegetyki, archeologii i literatury łacińskiej w seminarium w Janowie. Za udział w Powstaniu Styczniowym był więziony w Białej i w Warszawie w latach 1863-1864 i aż do 1905 roku pozostawał pod ścisłym nadzorem policyjnym. Po kasacie diecezji podlaskiej w latach 1869-1881 był dziekanem dekanatu podlaskiego. Po wydaleniu z Janowa Podlaskiego pełnił funkcję proboszcza w Bobrownikach n. Wieprzem, Wąwolnicy, Garbowie i w kościele Nawrócenia Św. Pawła w Lublinie. W 1906 roku został kanonikiem katedry lubelskiej, a w 1910 roku został prałatem-kustoszem katedry. Spełniał też obowiązki profesora seminarium w Lublinie. Był również członkiem Polskiej Akademii Umiejętności.

Oprócz przywołanego „Martyrologium” (1905) opublikował jeszcze następujące dzieła: „Janów Biskupi Podlaski” (Kraków 1897), „Leśna na Podlasiu” (Kraków 1897), „Kodeń Sapiehów, jego kościoły i starożytny obraz Matki Bożej” (Kraków 1898), trzytomowe dzieło „Najśw. Marja Matka Boża” (Warszawa 1906-10) oraz „Martyrologium czyli męczeństwo Unii na Podlasiu. Część II” (Lublin 1917).

We wstępie do „Martyrologium” z 1905 roku znajduje się informacja od autora, z której dowiadujemy się, że książka została przesłana do Krakowa w celu publikacji już w 1883 roku. Książka wówczas jednak się nie ukazała, gdyż osoba sprawująca pieczę nad rękopisem nagle zmarła, a sam rękopis zaginął. Odnaleziono go dopiero pod koniec 1904 roku. Tym sposobem książka, która miała być aktualnym głosem w obronie prześladowanych, stała się historycznym wspomnieniem po upływie trzydziestu lat od heroicznej śmierci Męczenników z Pratulina.

Piotr Pikuła

„Martyrologium czyli Męczeństwo Unii na Podlasiu.
Z wiarygodnych i autentycznych źródeł zebrał i napisał P. J. K. Podlasiak”,
Kraków 1905, s. 182-190.

Parafia Pratulin.

Licząca około 1.500 unitów, była prowadzona bardzo wzorowo, przez ks. Józefa Kurmanowicza, proboszcza.

W 1867 roku, za opór swój i nieprzyjmowanie rozporządzeń chełmskiego konsystorza, płaciła kontrybucye, pokutowała w więzieniu za obronę proboszcza swojego, którego rząd często aresztował, jako nieposłusznego Wójcickiemu, wypędzaną była na furmanki i inne ponosiła kary, zwłaszcza za obronę organów cerkiewnych. Pominąwszy przeciąg lat siedmiu, ciągłej takiej walki parafian pratulińskich z prawosławiem, wpomnę już tylko o 1874 i następnym roku, które w historyi tej parafii i unii świętej upamiętniły się krwawemi zbrodniami prawosławia.

Gdy po ks. Józefie Kurmanowiczu, na początku 1874 roku, parafia i cerkiew pratulińska oddaną została prawosławnemu popu, i parafianie na zawsze pożegnać byli zmuszeni swojego pasterza, który ich wychował i wykarmił słowem świętej wiary i przywiązał do niej, przejęci żalem bez granic, wystąpili w obronie matki swojej cerkwi, ukryli cerkiewne klucze, zamknęli probostwo i nowego intruza do probostwa i cerkwi wpuścić nie chcieli. Pop prawosławny zawiadomił o tem gubernatora, a ten włożył obowiązek na naczelnika powiatu, żeby lud przyprowadził do porządku i cerkiew oddał przysłanemu przez rząd świaszczennikowi.

Naczelnik powiatu, 22 stycznia przyjechał z rotą piechoty do Pratulina i zagroził parafianom, że zniszczy wszystkich, jeżeli opierać się będą przyjęciu popa. Gdy usłyszał od zebranych włościan, że popu nie pozwolą obecnością jego, a tembardziej prawosławna liturgią, sprofanować ich cerkwi, zażądał naczelnik, aby do rozmowy z nim wystąpili tylko mądrzy parafianie.

„My wszyscy mądrzy jesteśmy, odpowiedzieli, potrafimy cierpieć i bronić naszej cerkwi”.

Widząc naczelnik, że parafianie nie zlękli się jego, ani roty wojska, którą przyprowadził na ich koszt i utrzymanie, dnia 23 stycznia z Brześcia i Biały sprowadził jeszcze dwie roty, z dowódcą pułkownikiem Steinem i sto kozaków.

Parafianie, gdy ujrzeli te zbrojne siły, walące się na nich, nie ulękli się, lecz obiegli cerkiew swoją i postanowili bezbronni wokoło niej leżeć i klęczeć, a tak bronić ją, aby schizmatycy tylko po ich ciałach i trapach weszli do ich świątyni.

24 Stycznia, około 10 godziny z rana, wszystkie wojska obstąpiły cmentarz i naczelnik zażądał od parafian, aby mu wydali klucze cerkiewne, przyjęli popa. jako proboszcza, i lud wezwał do rozejścia się.

„Panie naczelniku! odpowiedzieli mu, gdyście zabierali nam organy z cerkwi, a myśmy ich wydać wam nie chcieli, lękając się sprawosławienia naszej świątyni, wtedy zaręczyłeś, że rząd nie ma zamiaru narzucać nam prawosławia, że chce tylko oczyszczenia naszej cerkwi i wyrzucenia z niej organów. Powiedziałeś pan, że gdyby kto kiedy od nas. lub od naszej cerkwi, zażądał czegoś więcej, to wtedy możemy wszyscy, starzy i mali, wziąć kołki i za wieś przepędzić każdego, chociażbyś nawet ty sam był tym wtrącającym się do naszej wiary i cerkwi. Tyś sarn więc nas nauczył i upoważnił, że dziś stoimy w obronie naszej cerkwi i wiary, gdy nam przez popa schizmatyckiego chcecie narzucie prawosławie, a cerkiew święta sprofanować. Dziś, sądzisz panie swoją własną sprawę i słowa twoje. Nie wzięliśmy jednak z sobą kołków, jakeś to nam kazał, wolimy stać i umrzeć tu bezbronni, przy świętym progu naszej cerkwi”.

Naczelnik zawstydzony, chciał wybrać kilku włościan z pratulińskiej parafii i posłać ich do Zabłocia lub Drelowa, aby tam przypatrzyli się ofiarom, poległym przy cerkwiach i przekonali się naocznie o straszliwych skutkach oporu przeciwko rządowi.

Odpowiedzieli mu parafianie: „Po co my mamy gdzie chodzić i na cudzą krew patrzyć, niech lepiej stamtąd przyjdą i na naszą krew popatrzą, i przekonają się, że ten sam duch, co w nich mieszka, ożywia i nas i ta sama wiara jak dla nich, zarówno i dla nas jest drogą” (Dosłowne, z notatek unitów i z opowiadań zacnych obywateli).

Naczelnik począł wzywać po kilku włościan z gromady i namawiał ich, aby wpływali na resztę i zachęcali do odstąpienia od cerkwi, lecz gdy ci zadość żądaniu uczynić nie chcieli, kazał ich aresztować i do więzienia odsyłać, a następnie z gromady wzywał innych.

Lud widząc, że naczelnik tym sposobem, po kilku, zabierze wszystkich z pod cerkwi, nie usłuchał więcej wezwania jego i pozostał na swem miejscu.

Tu wystąpił dowódca siły zbrojnej, pułkownik Stein, Niemiec i luter zarazem, i narodowi tłómaczyć począł, że ze wszystkich religii, prawosławna jest najlepszą. Lecz gdy mu lud na jego argumenta o prawosławnej religii odpowiadał ze śmiechem i pytał go. dlaczego on sam tej najlepszej religii nie przyjmie, a tylko innym każe ją przyjmować, rozgniewany, bliżej otoczył cmentarz wojskiem, rozwinąć kazał sztandar, nabić broń, uderzyć w bębny, zatrąbić na alarm, pójść do szturmu i zdobyć cerkiew, otoczoną dokoła niby wałem, otwartych na strzał piersi i dusza gotowa do ofiary życia, bezbronnych jej dziatek.

Na rozkaz do szturmu! oblężeni padają wszyscy na twarze, zaczynają śpiewać, jedni „Kto się w opiekę”, drudzy „Pod Twoją obronę”, inni „Przed oczy Twoje Panie”, a wszystkie te pieśni i głosy zlewają się w jedną modlitwę, w jeden chór, w jeden jęk do Boga. Wszyscy byli gotowi przy cerkwi skonać i krew swoją dać na świadectwo wiary. „Po trupach naszych pójdziecie do świątyni”, zawołali parafianie i zaparli drzwi cmentarza.

Pułkownik widząc, że rozkazu jego nie mogą spełnić żołnierze, wskutek przeszkód stawianych im przez parafian, kazał powtórnie zatrąbić i zabębnić, wojsku odstąpić na 10 kroków i otworzyć ogień. Pierwszego męczennika, który padł ugodzony kulą, podnoszą w górę oblężeni, a obnażając piersi swoje, wołają: „dajcie i nam takąż samą śmierć”! Rotowy ogień szedłby bez końca, gdyby kula żołnierska nie raniła towarzysza z przeciwnej strony, atakującej cerkiew. Gdy podniesiono żołnierza, ugodzonego strzałem, popłoch zapanował pomiędzy wojskiem i starszyzną i natychmiast zatrąbili do zaprzestania ognia. Zabitych ofiar ludu było trzynaście, rannych kilkadziesiąt.

Następnie siekierami porąbali żołnierze słupy cmentarza, wywalili parkan i z bagnetem w ręku rzucili się na lud bezbronny. Strzelanie zamieniono na tratowanie leżącego ludu, kolbowanie, kaleczenie go, wreszcie wszystkich, zdrowych i rannych, wiązali żołnierze sznurami i pakowali ich na noc do chlewów, tymczasowych więzień. Nazajutrz rannych oddzielali strażnicy i oddawali ich rodzinom, potem wezwali lekarza i felczerów, do opatrywania ich ran. I wielkiej potrzeba było troskliwości ze strony lekarza i jego pomocników, nie tylko aby wyszukać tych rannych, gdyż rodzina formalnie ich ukrywała, lecz, żeby znalezionego natchnąć otuchą i wymódz na nim przyznanie się, co go boli, zbadać i opatrzyć ranę jego i wystawić mu potrzebę leczenia się, gdyż ranni i ich rodzina mieli to przekonanie, że im nie leczyć się, lecz wypada już skonać za wiarę, pójść w ślady tych, którzy w obronie cerkwi na miejscu padli ofiarami. Stąd wyrodziła się u rannych owa godna podziwu i uwielbienia cierpliwość, z jaką znosili swoje boleści, a moc wiary i gotowość na męczeństwo, krzepiąc ducha, mężnie też podtrzymywała i zbolałe ich ciało.

Po katastrofie naczelnik sprowadził natychmiast popa, odbił drzwi cerkiewne i nie pozwolił włościanom pogrzebać ich męczenników, lecz sam z popem i żołnierzami pochował ich, następnie kazał zrównać mogiłę z ziemią i udeptać ją.

Następnie zaludniły się więzienia brzeskie, bialskie i siedleckie, spokojnym i pracowitym pratulińskim ludem a kontrybucyą obłożył Gromeka i najbiedniejszych. Trzy roty piechoty zostawił naczelnik na żołdzie i utrzymaniu pratulińskich parafian dla bezpieczeństwa popa i diaków.

Lecz pomimo tych surowych środków i ostrożności ze strony naczalstwa, pomimo ofiar krwi, obecności wojska, strażników i żandarmów, mężni parafianie idą do swojej cerkwi pod wodzą Konrada Greczuka, znakomitego człowieka, stają przed ołtarzem i wobec swoich nieprzyjaciół odzywają się głośno do popa, zbliżającego się do ołtarza: „Wilku! po coś tu wszedł do naszej owczarni. U nas są klucze świątyni, a ty wlazłeś tu przez okno jak złodziej, lub wyłamałeś drzwi jak zbójca. My nie owce twoje, a ty nie nasz pasterz. Daj nam pokój, prosimy cię w imieniu ojców i dzieci naszych, w imię krwi męczenników naszych, pójdź sobie precz z naszej świątyni, zostaw nas samych (Dosłowne, z opowiadań i notatek unitów). Popi na taką odezwę ludu, powtarzającą się ciągle, jedni wyjeżdżali natychmiast z parafii i prosili władzę rządowa, aby ich uwolniła od mieszkania w Pratulinie, gdzie tyle ściga ich przekleństw i nieprzyjemności, drudzy zawzięci, zostawali i dla swego bezpieczeństwa sprowadzali jeszcze więcej wojska na koszt włościan.

Wreszcie, dowodzący pułkownik Stein, stanął na czele żołnierskich rot i silił się lud uspokoić innym sposobem. Zęby biednych włościan wypadały wyłamane własną pięścią dowódcy. Bił ich kolanem, kijem, kopał nogą, bił ich w głowę, w piersi, w twarz, w brzuch i gdy się ofiara oblała krwią płynącą wszystkiemi porami, na dokończenie tyranii, chwytał za włosy, rzucał skatowanego na ziemię, a potem kazał go jeszcze wiązać i odstawić do więzienia siedleckiego, lub do Biały. Naoczni świadkowie opowiadali, że Stein, od barbarzyńskiego takiego spracowania się, cały drżący ustawał i omdlewał, a wtedy żołnierze odprowadzali go na bryczkę lub sanie, i wolno wieźli go do Janowa. Często dzień cały przeleżał i nie pokazywał się w Pratulinie, lecz nazajutrz, na niepomyślne raporta strażników, zrywał się, szatan weń na nowo wstępował, krzepił go swoją siłą piekielną i do Pratulina przywoził, a wtedy, prawosławną swoją misyę, z taką samą jak pierwej gorliwością, dalej prowadził. Jeżeli nieszczęśliwy włościanin miał imię Jozafat, za zuchwalstwo rodziców co nienawistne dali mu to imię, srodze odpokutować musiał, tyranowi zdawało się, że katując prostaczka, ma zaszczyt w nim swoją zemstę na samym arcybiskupie połockim wywierać!

Zabici w obronie pratulińskiej cerkwi są następujący gospodarze: 1) Bojko Łukasz, z Zaczopek, 2) Bojko Konstanty, z Zaczopek, 3) Kikyluk Filip, z Zaczopek, 4) Hawryluk Maksim, z Derła, 5) Leoniak Wincenty, z Krzyczewa, 6) Karmaszuk Daniel z Łęgów, 7) Osypiuk Bartłomiej, z Bohukał, 8) Hryciuk Anicet, z Zaczepek, 9) Wasyluk Onufry, z Zaczopek, 10) Franczuk Ignacy, z Derła, 11) Andrzejuk Jan, z Derła, 12) Wawryszuk Michał, z Olszyna, 13) Łukaszuk Konstanty, z Pratulina.

W końcu 1874 i na początku 1875 roku, spadła na biednych pratulinian, druga ciężka próba, zbierania podpisów na prawosławie. Naczelnik i wojskowi przywódcy, dopuszczali się strasznych tyranii na biednych parafianach pratulińskich, zmuszając ich do podpisów na schizmę i to przez ciężkich dwa miesiące. Zasłużony i sędziwy łaciński proboszcz z Pratulina, ks. Tomasz Bujalski, został w tym czasie rozporządzeniem Kotzebuego wydalony, a kościół w Pratulinie zamknięty, z obawy, aby unici nie byli podtrzymywani przez kościół i proboszcza w swoim uporze i przywiązaniu do ich świętej wiary (W obecnym czasie murowany kościół pratuliński został zabrany na prawosławną cerkiew).

Krew unitów lała się strumieniami i od tej kaźni nie był wolny starzec, ani kobieta, ani dziecię, wszyscy przechodzili ten czyściec i jak uboga pratulińska unicka świątynia, podziurawiona kulami żołdactwa, tak też ciało biednych pratulińskich parafian poszarpane było nahajkami srogich siepaczów prawosławia.

Zboże, dobytek włościan, poszedł na wypas darmozjadów żołnierzy, konie zaprzężone były ciągle do wozów i gospodarze pędzeni na bezcelowe furmanki o mil kilka, potem konie zostały sprzedane na licytacyi, na zapłacenie zaległej kary. Śnieg i błoto z dróg i gościńców zbierali rękami wyznawcy, ich kobiety i dzieci. Więzienia zapełniły się pratulińskimi parafianami, a niektórych z nich trzymano po siedm lat w ciężkiem zamknięciu. Bito ich okropnie, a następnie te szkielety ludzkie, jeszcze dyszące życiem, o czarnej skórze a z duszą anielską, wysyłano w głąb Rosyi. Oto nazwiska i imiona niektórych wywiezionych do Rosyi z pratulińskiej parafii.

1) Jakób Niczyforuk, wysłany w głąb Rosyi z żoną i starszemi dziećmi. 2) Jerzy Makaruk z Derła, przebył 7 lat ciężkich w więzieniu bialskiem, w tym czasie stracił żonę, pozostawił gospodarstwo i troje dzieci sierotek na opiece sąsiadów. 3) Jawdokim Maciuk z Derła, przecierpiał siedm lat więzienia, pozostawił żonę i dwoje dziatek. 4) Stefan Matfiejuk z Łęgów, zniszczony na gospodarstwie, po siedmiu latach więzienia, wywieziony na wygnanie, pozostawił żonę i dwoje dzieci. 5) Andrzej Tomaszuk z Łęgów, siedział w więzieniu bialskiem i jego żona także, on wywieziony został po 7 latach do Rosyi, a żona powróciła do dzieci sierotek. 6) Jozafat Łazaruk z Zaczopek, przecierpiał 6 lat wiezienia, wywieziony, pozostawił osieroconą rodzinę. 7) Emilian Semeńczuk, wywieziony po 6 latach więzienia, pozostawił żonę i 4 dzieci. 8) Polikarp Pyżuk, zrujnowany na gospodarstwie i więziony długo, wreszcie od dzieci sierot wysłany do Rosyi. 9) Andrzej Osypiuk z Zaczopek. 10) Teofil Szaniawski. 11) Jan Mieluńczuk. 12) Andrzej Kaczan, wyznawcy wiary i wysłani do Rosyi więźniowie.

Parafia oprócz tego, że każdy z gospodarzy, przez kilka miesięcy, tracił wszystko co miał, na utrzymanie żołnierzy jako to: dobytek, trzodę, drób, zboże, kartofle, etc., musiała za upór swój zapłacić kontrybucyi 60.000 złotych, którą ściągano drogą licytacyi z wszystkiego, co tylko przedstawiało jakąkolwiek wartość (Wiadomość z Pratulina otrzymaliśmy z kilku źródeł, a wszystkie zgadzające się z sobą). Z wywiezionych do Rosyi, do 1880 roku, większa połowa zmarła już na wygnaniu.