Mahomet – bohater czy szarlatan?

Thomas_Carlyle_lm

Thomas Carlyle (Wikipedia)

Mahomet to oszust, kuglarz i szarlatan? Pospolity lubieżnik i barbarzyńca? Człowiek zmysłowy, człowiek miecza, dziki i nieokrzesany, ponadto ignorant i analfabeta? Według jednego z brytyjskich filozofów, tak postrzegano twórcę islamu w XIX wieku. Taka opinia jest jednak według niego nieprawdziwa, a Mahomet to bohater.

Lektura „Historii filozofii” Tatarkiewicza nie należy do najprzyjemniejszych doświadczeń, zwłaszcza dla studenta przygotowującego się do egzaminu. Chyba że czyta się biogram Thomasa Carlyle’a. Tu jest dość zabawnie. Nasz historyk filozofii zdecydowanie nie polubił szkockiego myśliciela. Gdy jednak zapoznamy się z jego „Bohaterami”, to łatwiej będzie zrozumieć Tatarkiewicza.

Nie jest tu moim celem zajmowanie się samym Carlyle’m, ale kilka informacji o filozofie wypada podać, ponieważ może nam to pomóc zrozumieć jego poglądy. Thomas Carlyle (1795-1881), jak podaje Tatarkiewicz, pochodził z zapadłej wsi, z rodziny chłopskiej bez żadnej kultury, ze środowiska ludzi twardych, brutalnych, pogańsko religijnych. Miał umysł mroczny, oderwany od świata, skłonny do rozmyślań abstrakcyjnych i nie realnych. Po studiach teologicznych został nauczycielem ludowym. Później zdołał się wybić i zdobył uznanie u ludzi o wyższym statusie społecznym. Fascynował się niemieckim romantyzmem, czym udało mu się wzbudzić zainteresowanie w Londynie. Zamiłowanie do niemieckiej kultury zaowocowało podziwem dla Fryderyka Pruskiego. Wynikało to zapewne z wychowania w środowisku respektującym jedynie siłę, a skutkowało nadaniem takiemu podejściu filozoficznej wzniosłości. Według Tatarkiewicza, Carlyle niespodziewanie stał się autorytetem moralnym, choć miał nieznośny charakter, był egoistą, nie widzącym nikogo poza sobą, był arogancki i despotyczny, krytykował zjadliwie wszystkich i wszystko. Stworzył wokół siebie atmosferę tajemniczości, co budziło zaciekawienie u innych i przyczyniło się do rozpropagowania jego poglądów. W dziedzinie etyki sprowadzić je można, mówiąc wprost, do usankcjonowania „prawa dżungli” – silniejszy to dla Carlyle’a bohater, a bohater ma zawsze rację. Oczywiście poglądy takie szybko znalazły swoich gorliwych zwolenników. Na polu filozofii był nim Fryderyk Nietzsche, propagator koncepcji „nadczłowieka”, która z kolei znalazła ucieleśnienie w doktrynie i działaniach nazistów.

Nikogo nie powinno w tym kontekście dziwić, że Carlyle’a fascynował Mahomet. W książce poświęconej wybitnym jednostkom w dziejach ludzkości zatytułowanej „Bohaterowie. Cześć dla bohaterów i pierwiastek bohaterstwa w historii” (Kraków 2006), znalazł się odczyt z 1840 roku: „Bohater jako prorok. Mahomet: islam”. Dla myśliciela nie był Mahomet prorokiem najwybitniejszym, ale za to prawdziwym. Dlatego postanowił powiedzieć o nim możliwie wiele dobrego. Postanowił rozprawić się z panującym ówcześnie przekonaniem, że twórca islamu to oszust, intrygant, fałsz wcielony, i że jego religia jest prostym zbiorowiskiem szarlatanerii i zarozumialstwa. Uznaje to za kłamstwa, które przynoszą hańbę ich głosicielom. Dodatkowo jest przekonany o boskim pochodzeniu islamu, ponieważ niemożliwe, żeby miliony istot stworzonych przez Boga poszły za kłamstwem. Poza tym człowiek pełen fałszu nie zdołałby według Carlyle’a założyć religii. W Mahomecie była płomienna moc życia, a świat rozpłomienić nakazał mu Stwórca.

Carlyle przyjmuje, że Mahomet popełniał błędy. Jednak stara się wzbudzić w nas postawę zrozumienia, stawiając przed naszymi oczyma postać króla Dawida, którego Biblia, pomimo wielu jego potknięć, nazywa człowiekiem według serca Bożego. Jednak gdy w stosunku do Mahometa Carlyle używa jedynie eufemistycznego określenia „błąd”, to Dawid jest człowiekiem, który dokonał najczarniejszych zbrodni. Myśliciel zachęca, byśmy nie patrzyli na zewnętrzne czyny, ale pomyśleli o wewnętrznej tajemnicy, wyrzutach sumienia, pokusach, jego prawdziwej walce, przeplatanej często upadkiem. Dla Carlyle’a Mahomet jest człowiekiem z krwi i kości, uwikłanym w dramat wewnętrznej walki, co nadaje mu wręcz rysów postaci tragicznej. Dlatego stwierdza, że źle osądzamy błędy Mahometa.

By pomóc nam wypracować słuszną ocenę dokonań arabskiego proroka, filozof postanowił nakreślić warunki życiowe Mahometa. Jako syn Arabii nosił on w sobie wszelkie cechy tej pięknej i groźnej krainy. Kraj taki wymaga rasy ludzi o gwałtownym ramieniu i głębokim sercu – tłumaczy Carlyle.

Następnie naświetlił kontekst religijny Arabów przed pojawieniem się proroka. Oczywiście chodzi o panujący wówczas wśród Beduinów politeizm. Wspomniał też o obecności judaizmu i fermencie wywołanym przez chrześcijaństwo. Dalej opisał stosunki plemienne i rodzinne Mahometa.

Charakteryzując go w okresie przed rozpoczęciem działalności religijnej, nie szczędził mu pochwał i komplementów: Towarzysze zwali go „Al-Amin” (wierny), co znaczy: człowiek prawdy i wierności, prawdziwy w czynach, mowie i myślach. Dostrzegali oni, że on zawsze chciał coś powiedzieć. Milczał, kiedy nie miał nic do powiedzenia, lecz był rozsądny, mądry i szczery, kiedy zaczynał mówić, rzucając zawsze nowe światło na przedmiot rozmowy: jest to jedyny posiadający rację bytu sposób mówienia. Widzimy, że w ciągu całego jego życia patrzono na niego jak na człowieka pewnego, braterskiego, pełnego prostoty. Przedstawiał się jako poważny i szczery charakter, miły jednak zarazem, serdeczny, towarzyski, nawet wesoły; nie brakowało mu przy tym wszystkim dobrego śmiechu: są ludzie, których śmiech jest tak samo fałszywy, jak wszystko w nich, ludzie, którzy nie umieją się śmiać. Mówiliśmy już o piękności Mahometa: posiadał on piękną, przenikliwą, szlachetną twarz o cerze śniadej i kwitnącej, o czarnych, błyszczących oczach; podoba mi się też żyła na czole, co nabrzmiewała mu i czerniała w napadach gniewu (…). Człowiek ów bezpośredni, namiętny, lecz sprawiedliwy, szczery w zamiarach, pełny dzikiej zdolności, ognia i światła, i dzikiej, całkiem nieokrzesanej cnoty, spełniał tam w głębiach pustyni zadanie swego życia.

Poza tym Mahomet był też bardzo dobrym mężem, cieszącym się dobrą opinią sąsiadów, nie snującym żadnych ambitnych planów. Zadawał sobie natomiast mnóstwo ważnych, egzystencjalnych pytań. Nie znajdował jednak odpowiedzi ani w arabskim bałwochwalstwie, ani w tradycjach żydowskich, ani w chrześcijaństwie, bo w tym kontekście chyba właśnie ono kryje się pod sformułowaniem: żargon rezonujących sekt greckich. Jako prawdziwy bohater Mahomet potrafił przeniknąć przez pozory do treści rzeczy. Doświadczenie to było dla niego mistycznym przeżyciem, spotkaniem z samym Stwórcą, który przez natchnienie oświeca jego ciemną duszę i pozwala zrozumieć prawdę.

Mahomet zaczął o tym doświadczeniu opowiadać najbliższym. Nie spotykało się to na ogół z entuzjastycznym przyjęciem, także ze strony współplemieńców. Dlatego, jak przyznaje Carlyle, Mahomet oczywiście krzywdził Korejszytów, jako stróżów Kaaby i nadzorców bałwanów. Obrażanie czcicieli bóstw Kaaby wywołało prześladowania, przed którymi Mahomet i jego uczniowie musieli ratować się ucieczką. Miejscem schronienia był dla niego Jasrib, obecnie Medyna – Medinat annabi (Miasto proroka). Ponad pięćdziesięcioletni prorok odbył w 622 roku swoją hidżrę, dając tym samym początek erze muzułmańskiej. Do tego czasu – komentuje Carlyle – Mahomet szerzył swoją religię tylko przez nauczanie, wtedy jednak, wypędzony z rodzinnego kraju, dziki syn pustyni, widząc, że wszyscy ludzie są niesprawiedliwi, gdyż nie tylko nie dali posłuchu głosowi poważnego jego posłannictwa z niebios, krzykowi z głębi jego serca, lecz nie chcieli go nawet pozostawić przy życiu, gdyby dalej nauczał, postanowił bronić się, jako człowiek i Arab.

Rozpoczął się czas walki i szerzenia islamu za pomocą miecza. Filozof oczywiście usprawiedliwia rozpoczęty przez proroka dżihad. Znów robi to w zestawieniu z chrześcijaństwem, bo przecież nie nauczaniem wyłącznie Karol Wielki nawrócił Sasów. Carlyle posuwa się jeszcze dalej w swoim rozumowaniu, usprawiedliwiając wszelką walkę prowadzoną wszelkimi sposobami: Mało mnie obchodzi kwestia miecza: przypuszczam, że jeśli coś przeciw czemuś walczy, to walczy wszelkim mieczem, językiem, czy narzędziem, jakie chwycić można. Dlaczego filozof akceptuje walkę? Ponieważ w każdej walce rozjemcą jest sama natura, a ona nie może dopuścić się niesprawiedliwości. Wszystko, co walczy, nie zdoła nigdy zniszczyć tego, co jest lepsze od niego, lecz tylko jedynie to, co gorsze.

Oczywiście po pokonaniu arabskich bałwochwalców wojska islamu zwróciły się przeciwko chrześcijanom. Carlyle ma świadomość, że w sto lat od śmierci Mahometa, islam sięga od Delhi do Grenady. Jak więc na podboje dokonywane w imię Allacha patrzy filozof? Islam dla niego to rodzaj lepszy od tych nędznych sekt syryjskich, z ich marnymi sprzeczkami o Homojuzion i Homouzion, ze słowami pełnymi godnego wzgardy szumu, z sercem próżnym i martwym! Oczywiście nędzne sekty syryjskie to określenie obecnego na Bliskim Wschodzie chrześcijaństwa. W czasach Mahometa Kościół był tam obecny już ponad pół tysiąca lat. Dla Carlyle’a nie ma to jednak żadnego znaczenia. Nie interesuje go też poprawność doktryny, o którą toczyły się spory w łonie chrześcijaństwa. Dla niego nie chodzi o to, by abstrakcje i wnioski logiczne były sformułowane poprawnie, lecz o to, bo żywi i dotykalni synowie Adama wzięli istotnie rzecz samą do serca: to jest najważniejsze. Islam pożarł wszystkie te marne, kłótliwe sekty i myślę, że miał do tego prawo. Pytanie, co się stanie, gdy żywi i dotykalni synowie Adama wezmą do serca jakąś kompletnie błędną doktrynę? Czy silniejsi rzeczywiście mają prawo pożerać to, co uznają za marne?

Kolejną część swoich wywodów poświęca Carlyle Koranowi. Przy okazji znów formułuje zarzut wobec chrześcijaństwa, stwierdzając, że mahometanie patrzą na Koran z szacunkiem, którym niewielu chrześcijan darzy nawet Biblię. Sam Koran nie jest dla niego zbyt wartościową lekturą. Jest to mętna i nużąca, niestrawna i potworna plątanina, coś nieznośnie głupiego jednym słowem! Chyba tylko poczucie obowiązku może zmusić Europejczyka do przeczytania całego Koranu. Uznaje jednak, że może być to kwestia różnic narodowych i smaku. W samym Koranie bardziej chodzi o szczerość, niż kunszt literacki. Wszelkie patrzące z uczuciem oko – stwierdza myśliciel – inaczej odczyta Koran. Jest to mętna fermentacja wielkiej i surowej, surowej i nieokrzesanej duszy ludzkiej, duszy człowieka nieumiejącego nawet czytać, lecz ognistej, poważnej, z wysiłkiem wielkim wypowiadającej się w słowach. Dla Carlyle’a Koran jest przede wszystkim odzwierciedleniem dzikiej i szczerej duszy Mahometa, pochłoniętego walką o życie i zbawienie, dla którego wszechświat boży to straszliwa rzeczywistość. Autor Koranu to dla Carlyle’a nieokrzesany syn natury, wpół-barbarzyńca, na pewno nie oszust i samozwaniec. Przy czym dwa pierwsze określenia w ustach tego filozofa wcale nie są pejoratywne. Umysł to silny i nieopracowany, jasnowidzenie serca, człowiek to silny i dziki, który mógłby przyjąć postać poety, króla, kapłana lub jakąkolwiek inną postać bohatera.

Kolejnym punktem apologii Mahometa jest sprawa nadmiernej zmysłowości stworzonej przez niego religii. Według Carlyle’a jednak Mahometowi zawdzięczamy poskromienie pierwotnych instynktów. Według niego to nie niskie pobudki i łatwość zdobycia rozkoszy pchnęły Arabów do walki o islam, ponieważ nawet nędzny, klnący żołdak posiada swój honor żołnierski. Zainspirowała ich nie wizja raju roztaczana przez proroka, lecz chęć dokonania czegoś szlachetnego. Według Caryle’a nawet najbardziej spodlony niewolnik zapłonie bohaterstwem, jeśli tylko wskazać mu drogę. Poza tym opowieści o rozkoszach rajskich nie są dziełem Mahometa, tylko jego uczniów i późniejszych teologów islamskich.

Według myśliciela należy odrzucić też zarzut, że Mahomet był człowiekiem zmysłowym i pospolitym lubieżnikiem. Jako dowód przytacza muzułmańskie podania o skromnych stole i odzieniu proroka. Był też uczciwy wobec wierzycieli i pokorny. Potrafił zachować spokój w obliczu śmierci bliskich oraz okazać głęboki smutek po stracie przyjaciela. Z konieczności bywał okrutny, ale cechowała go szlachetność, litość i wspaniałomyślność. Nakazując oddawanie dziesięciny potrzebującym, okazał wrażliwość swego dzikiego serca. Stworzone przez niego prawo zawsze na celu ma tylko sprawiedliwość i prawdę.

Problem rozważany przez Carlyle’a współcześnie nabiera zupełnie nowych rysów. Na gloryfikowanie siły i dzikości może pozwolić sobie myśliciel wygłaszający swoje wywody setki kilometrów od granic świata islamskiego. Nie wiem, czy w obecnych realiach też by się na to odważył. Z drugiej jednak strony podkreślanie wszystkich szlachetnych czynów Mahometa może pobudzić dzisiejszych jego wyznawców do naśladowania go. Pytanie tylko, w jaki stopniu możemy wypracować dzisiaj wspólny pogląd na to, czym są szlachetne czyny?

Piotr Pikuła