Krew dali Bogu i Polsce
„Krew jaką dali Bogu i Polsce, utwierdzi i wzmocni pobożność prawdziwą w naszym narodzie i stanie się obfitym nasieniem w przyszłości…”. Słowa te pochodzą z gazety „Wiarus” i są komentarzem do wydarzeń, które rozegrały się w styczniu 1874 roku na Podlasiu. Odbiły się one szerokim echem w prasie drukowanej na ziemiach polskich i nie tylko. W tym roku obchodzimy 150. rocznicę tych tragicznych wypadków, które zaowocowały wyniesieniem na ołtarze Wincentego Lewoniuka i XII Towarzyszy – Błogosławionych Męczenników z Pratulina.
Czasy zaborów przyniosły naszemu narodowi wiele tragicznych doświadczeń. Wśród nich ważne miejsce zajmują prześladowania wymierzone przez carską Rosję w chrześcijan obrządku grecko-katolickiego, od unii zawartej z Rzymem w 1596 roku nazywanych unitami. Represje stosowane były z różnym natężeniem w zależności od polityki poszczególnych władców, jednak szczególnie dotkliwą formę przybrały w latach 1874-1905. Barbarzyńskie prześladowania zostały opisane przez naocznych świadków i bezpośrednich uczestników tych wydarzeń. Ich relacje stanowią dziś bezcenne źródło wiedzy o brutalności oprawców i męstwie męczenników. Jednym z takich tekstów źródłowych jest drukowana w Poznaniu gazeta „Wiarus. Pismo dla średniego stanu polskiego”. Prześledzenie kolejnych informacji publikowanych na łamach tego czasopisma pozwala dostrzec, że sprawa unicka zajmowała umysły przedstawicieli różnych środowisk społecznych tworzonych przez Polaków, a wybrane fragmenty mogą pomóc przenieść się w tamte czasy i wyraźniej uświadomić sobie, co przeżywali wówczas Polacy pod zaborami.
We wtorek 27 stycznia 1874 roku (nr 12), czyli trzy dni po masakrze w Pratulinie, redakcja zamieściła lakoniczny komunikat, który ukazał się w rubryce „Ze świata”: Ziemie Polskie. Księża uniccy, nie mogąc znieść ucisku Rosyi w dyecezyi chełmskiej, opuszczają ojczyste strony i wynoszą się do Galicji, gdzie w klasztorach znajdują gościnne przyjęcie.
Z innych źródeł wiemy, że do duchownych, którzy opuścili swoich parafian, należał również proboszcz z Pratulina. W dniu Bożego Narodzenia oznajmił wiernym, że nie może już znieść szykan i wyjeżdża do Galicji. Żegnany był wśród łez wylewanych na klęczkach. Po odejściu proboszcza świeccy postanowili wziąć sprawy w swoje ręce. Zamknęli swoją świątynię, ukryli klucze i zaczęli organizować obronę.
W sobotę 14 lutego (nr 19) w tej samej rubryce pojawiła się obszerniejsza notatka o masakrze unitów w Drelowie. Pod koniec wiadomości zamieszczono następujące słowa: Po tej bohaterskiej wyprawie, zabrawszy nieszczęsne ofiary, wojsko do dalszych wsi wymaszerowało, wszędzie knutem i mieczem do nowej wiary nakłaniając. Podlasie całe przedstawia straszny obraz rozpaczy; wszędzie jęk, płacz i prześladowanie! W ostatnich dniach znowu strzelano do ludu w parafii Pratulińskiej i kilku ludzi zabito; innych pochwytano i biciem mężom po 60, kobietom po 30 i dzieciom też nie przepuszczając, zmuszają do podpisywania czegoś. We wsi Jabłoni ksiądz, jeden z odszczepieńców powiesił się, snać przerażony widokiem rezultatów judaszowskiej pracy, poszedł w ślady Judasza. Dwudziestu czterech księży wiernych unii Św. aresztowano.
W czwartek 5 marca (nr 27) na łamach „Wiarusa” znów pojawiła się kwestia unicka. Z treści artykułu wynika, że włościanie z pratulińskiej parafii zamknęli cerkiew i ukryli klucze, ponieważ nie chcieli zmian wprowadzanych przez zaborcę w obrządku unickim. Gdy odmawiali oddania kluczy, z rotą piechoty przybył do nich naczelnik powiatu, Kutanin. Unici nie ustąpili, dlatego Kutanin skontaktował się z gubernatorem siedleckim Gromeką, który nakazał sprowadzić jeszcze dwie roty piechoty i spacyfikować chłopów. Ci zgromadzili kamienie i kołki, które miały służyć im do samoobrony. Kutanin kazał wyciągać z tłumu i aresztować pojedynczych ludzi, a gdy tłum postanowił do tego nie dopuścić, wojsko oddało salwę w powietrze. Gdy to nie zrobiło na obrońcach unickiej cerkwi oczekiwanego wrażenia, wojsko zaczęło strzelać w bezbronną masę. Według tego artykułu na miejscu padło dziewięć osób, piętnaście było rannych, z czego sześć osób nazajutrz zmarło. Obecnie, dzięki ustaleniom historyków, wiemy, że życie oddało trzynastu męczenników, a kilkadziesiąt osób odniosło rany. Według „Wiarusa”, reszta obrońców rozeszła się do domów, a w więzieniu w Siedlacach zamknięto sześćdziesięciu z nich. Odpowiedzialnością za użycie siły gazeta obarczyła gubernatora Gromekę i księcia Czerkawskiego oraz fanatyczne środowisko ludzi skupionych wokół cesarzowej. Autor dwukrotnie w swojej relacji zauważył, że za bezwzględne represje wobec unitów odpowiedzialna jest ideologia liberalna, wyznawcami której mienią się być prześladowcy.
W zakończeniu notatki znajduje się piękna opinia wystawiona obrońcom, którą warto przytoczyć w całości: Prawdziwie brak słów podziwienia na widok męztwa, czystą wiarą natchnionego, tych nieustraszonych włościan; pozbawieni wszelkiej pomocy ze strony obywateli, którzy jej udzielić nie mogą, opuszczeni prawie wszędzie przez tych samych kapłanów, którzy im na drodze poświęcenia przodować powinni, stoją niewzruszeni w obronie wiary swych ojców. I nie są to pojedyncze objawy, do niektórych miejscowości ograniczone: i owszem jeżdżą oni od wsi do wsi, zbierają się, radzą, i opór jest wypływem wspólnego postanowienia z rozwagą przyjętego. Gdy jednemu z nich pewien obywatel, robił uwagi o bezskuteczności ich oporu, „wiemy, odpowiedział, że nam przyjdzie umrzeć, ale za wiarę dobrze jest i śmierć ponieść”. Do cerkwi gdzie obrządek szyzmatycki zaprowadzony został, nie uczęszczają; sami chrzczą dzieci, żenią się i umarłych grzebią.
W sobotę 7 marca (nr 28), „Wiarus” informuje: Nad podziw obudził się duch poświęcenia u włościan w Pratulinie. Na dowód tej tezy autor przedstawił kilka faktów. Gdy po oddaniu salwy żołnierze na rozkaz pułkownika Steina zaczęli wyłamywać płot okalający teren cerkwi, stojący tam młody silny gospodarz z Derła z palem w ręku i wołał; „chłopci, bijte a chutko Moskali”, ale obejrzawszy się i widząc, że sam jeden został, rzucił i ironią swój pal w pośród żołnierzy, i wykrzyknął: „sukinsyny, za czem wy mene ne ubyły”.
Następnie autor podał liczby ofiar: dziewięć osób zabitych na miejscu, sześć zmarłych od ran następnego dnia, czterdziestu rannych, z których łącznie zmarło dwadzieścia osób.
Po skończonym ostrzale gotowi na męczeństwo włościanie występowali przed front piechoty i odkrywając piersi, wołali: „my za wiru choczemo umerty! strelajte!”.
Z relacji wynika, że w obronie cerkwi stanęli głównie mężczyźni, natomiast kobiety zbiegły się dopiero do opatrywania rannych. Ani jedna nie zapłakała, ciche, poważne, zdawały szczycić się, że mają bohaterów w swym rodzie.
Następnie tekst przedstawia postawę poważanego gospodarza z Derła, Stefana Czudrejaka, który razem z synem stał w pierwszych szeregach. Biednemu synowi kula roztrzaskała czaskę, z pod której mózg wypływał. Gdy mu współtowarzysze okazywali współczucie, odpowiedział, że z radością oddaje go za świętą sprawę wiary.
Wśród obrońców wyróżniali się w pierwszym rzędzie włościanie ze wsi Derło, Zaczopki i Bohukały, ale pod pratulińską cerkwią byli też unici z innych wsi, także spoza parafii. Wszędzie panuje grobowa cisza, ale twarze są wypogodzone, wyryty na nich wyraz zadowolenia, że spełnili obowiązek, z którego się chlubią, i powiadają: zaczęliśmy i wytrwamy.
Artykuł kończy się wzmianką o dalszych represjach, którym unitów poddawał naczelnik Kutanin. W Komarowie miał usłyszeć: I załogę i kontrybucye wytrzymamy, nikt nas nie zmusi, ażebyśmy pomimo woli do cerkwi chodzili, i zmieniali wiarę ojców naszych, za którą umrzeć gotowi jesteśmy.
Obszerna relacja z Pratulina ukazała się na łamach „Wiarusa” jeszcze we wtorek 28 lipca (nr 85). We wstępie gazeta informowała: „Wiadomo, że unickich włościan na Podlasiu wszelkiemi sposobami starano się podstępem czy gwałtem od religii katolickiej odwieść i przeprowadzić na prawosławie, czyli schizmę. Gwałty największe przy tej sposobności popełniono we wsi Pratulinie”.
Głównym bohaterem tej relacji jest Paweł Pikuła, bogaty kolonista ze wsi Derło należącej do pratulińskiej parafii. Scharakteryzowany został jako człowiek bardzo zacny i szanowany powszechnie zarówno dla swych siwych włosów, jak i z powodu swego zacnego charakteru, serca i zdrowego rozsądku. Naczelnik powiatu, Kutanin, postanowił wykorzystać pozycję społeczną Pikuły i zaangażować go do propagandy prawosławia wśród włościan. Kutanin przywiózł Pikułę do Pratulina i przymusił do zabrania głosu wobec opornych unitów. Ci zmieszali się na widok swojego sąsiada u boku Moskala. O przebiegu tych wydarzeń niech mówi tekst źródłowy: We wsi Derło jest bogaty kolonista nazwiskiem Pikuła, człowiek bardzo zacny i szanowany powszechnie zarówno dla swych siwych włosów, jak i z powodu swego zacnego charakteru, serca i zdrowego rozsądku. Kutanin chciał skorzystać z tego wpływu jaki Pikuła posiada na swoich współparafian i przerobić go na misyonarza swojej propagandy. Udał się więc do Derła i zaczął przekładać Pikule, jak źle robią włościanie nie słuchając rządu, bo nietylko martwią cesarza, który ich tak kocha (?) ale narażają się na śmierć, że rząd jest zmuszony postępować surowo z niemi, jeżeli nie będą uległymi, żądał więc od Pikuły, aby pojechał z nim do Pratulina i tam przedłożył włościanom, iżby nadał postępowali rozumniej. Gdy ten zgodził się na to, pojechali obydwa do Pratulina i tam do zgromadzonych włościan Kutanin tak się odezwał: „Przywiozłem wam tu człowieka którego znacie i szanujecie jako rozumnego i poczciwego, on wam powie jak macie postępować i co on powie słuchajcie. Włościanie milcząc oczekiwali końca tej sceny, dziwiło ich to tylko, że człowiek, który całe życie słynął z swej uczciwości, na starość pobratał się z Kutaninem. Po skończonej mowie naczelnika, Pikuła wystąpił i rzekł: „Chciałeś pan, panie naczelniku, ażebym nauczył moich sąsiadów jak mają teraz postępować. Dobrze więc, gotów jestem spełnić pańską wolę, lecz to co im powiem, oni wiedzą już sami, bo dla nas wszystkich tylko jest jedna droga, tj. trzymać się silnie naszej świętej wiary cokolwiekbądź się z nami stanie.” Tu starzec ukląkł i dobywszy z pod sukmany krzyżyk, który nosił na piersiach, tak mówił dalej: „Tak panie naczelniku! ja przysięgam na moje siwe włosy, na zbawienie duszy, tak jak pragnę oglądać Boga przy skonaniu, że na krok nie odstąpię od naszej wiary i żaden z moich sąsiadów tego nie powinien zrobić. Święci męczennicy tyle za wiarę prze nieśli mąk, nasi bracia za nią krew przelali i my także ich będziemy naśladować.” Obecni włościanie również uklękli i z uniesieniem powtórzyli przysięgę Pikuły wołając, że są gotowi umierać za wiarę, że jej nigdy nie odstąpią, i że naczelnik może ich wszystkich wystrzelać, ale nie zmusi do przyjęcia schizmy.
Wściekłość Kutanina nie miała granic, lecz będąc sam jeden wśród włościan, musiał milczeć z obawy o własną skórę; wróciwszy zaś do Janowa, kazał aresztować Pikułę, który posiedziawszy kilka miesięcy w więzieniu, został uwolniony wraz z innymi więźniami poaresztowanymi w zaszłych wypadkach.
Według tego tekstu, sąsiedzi posłuchali Pikuły i złożyli przysięgę wierności wierze aż po męczeństwo. Wściekły naczelnik kazał aresztować niepokornego włościanina. Na tym kończy się relacja z męczeństwa pratulińskich unitów, natomiast w kolejnym numerze poinformowano czytelników o bohaterskiej postawie unitów z parafii w Rudnie.
Przywołane artykuły stanowią ważny głos wśród relacji o masakrze w Pratulinie. Ważny o tyle, że świadczy o wrażliwości na te sprawy środowiska związanego z redakcją „Wiarusa” oraz czytelników tego czasopisma. Dzięki reakcji na sprawę prześladowania unitów docierały do nich ważne informacje kształtujące opinię publiczną. Jednocześnie zestawienie artykułów z „Wiarusa” z innymi relacjami pozwala uzyskać pełniejszy ogląd sytuacji zaistniałej w styczniu 1874 roku w Pratulinie.
Dziś sanktuarium Błogosławionych Męczenników Podlaskich w Pratulinie jest miejscem pamięci o tych, którzy oddali życie za wierność Kościołowi i jego nauce. Wincenty Lewoniuk i jego Towarzysze uczą nas swoją postawą, że są na świecie sprawy cenniejsze od życia, a pierwsze miejsce wśród nich zajmuje wiara w Boga.
Piotr Pikuła