Wierni do końca
Dnia 24 stycznia 1874 roku w Pratulinie nad Bugiem carskie wojsko otworzyło ogień do liczącego około 500 osób zgromadzenia grekokatolików, którzy nie chcieli przyjąć prawosławia. Rany odniosło około 180 osób. Trzynastu obrońców zginęło lub w niedługim czasie zmarło od ran postrzałowych. Masakra nie załamała prześladowanych unitów, ale utwierdziła ich w pragnieniu wytrwania do końca w jedności z Kościołem katolickim. Ich tragedia odbiła się głośnym echem w całej Europie, czego śladem są liczne źródła historyczne. Upłynęło już ponad 140 lat od tamtych bolesnych wydarzeń. Czego dziś mogą nas nauczyć prości chłopi z Podlasia? Dlaczego warto przyklęknąć na ziemi przesiąkniętej ich krwią?
Podczas pielgrzymki do Ojczyzny 10 czerwca 1999 roku w Siedlcach Jan Paweł II nawiązał do postawy bł. Męczenników z Pratulina, którzy z krzyżem procesyjnym bronili swojej świątyni. Ojciec święty mówił wtedy: Nowa ewangelizacja potrzebuje prawdziwych świadków wiary. Ludzi zakorzenionych w krzyżu Chrystusa i gotowych dla niego ponosić ofiary. Prawdziwe bowiem świadectwo o życiodajnej mocy krzyża daje ten, kto w jego imię pokonuje w sobie grzech, egoizm i wszelkie zło, i pragnie naśladować miłość Chrystusa aż do końca.
Skoro, według papieża, nowa ewangelizacja potrzebuje świadków wiary gotowych ponosić ofiary, to niewątpliwie trzynastu świeckich mężczyzn z Pratulina może inspirować nas swoim przykładem. Byli to ludzie utrzymujący siebie i swoje rodziny z ciężkiej pracy na roli. Niektórzy posiadali tyle ziemi, że byli w stanie wyżywić się sami. Inni podejmowali się pracy najemnej jako wyrobnicy, na przykład u zamożniejszych chłopów, czy w ziemiańskich folwarkach.
Większość z nich to mężowie i ojcowie. Bł. Onufry Wasyluk, liczący zaledwie 21 lat, przybył bronić świątyni razem ze swoją żoną i matką. Pocisk roztrzaskał mu czaszkę. Jego żona pocieszała zrozpaczoną teściową: Matko, nie płaczcie swego syna jak ja nie płaczę straty męża, wszak on ani za zbrodnię, ani za występek został zabity. Owszem, cieszmy się, że poległ za wiarę. O, gdybym ja była godna umrzeć z nim. Bł. Jan Andrzejuk z raną postrzałową został odwieziony do rodzinnego domu w Derle, gdzie umierał na oczach żony i dwóch synów. Wśród obrońców trwał Józef Hryciuk. Tragicznego dnia jego 19-letni syn, Anicet, przyniósł mu z domu posiłek. I to właśnie on, umierając w ramionach ojca, jako najmłodszy dołączył do grona błogosławionych męczenników. To tylko wybrane fakty, które ilustrują bardzo trudny dziś do zaakceptowania porządek miłości, o którym nauczał sam Jezus: „Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest mnie godzien. I kto kocha syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest mnie godzien” (Mt 10, 37). Obrońcy pratulińskiej świątyni pokazali, że Chrystus był największą miłością ich życia.
Obowiązki rodzinne i zawodowe nie przesłaniały im troski o rozwój duchowy i zaangażowanie w życie Kościoła. Myślę tu na przykład o bł. Janie Andrzejuku, który służył wspólnocie swoim śpiewem.
Parafianie z Pratulina stanęli przed bardzo poważnym wyzwaniem. Wielu duchownych wówczas odrzuciło swoją tradycję i przyjęło prawosławie. Wielu aresztowano, inni uciekli. Do duchownych, którzy opuścili swoich parafian, należał również proboszcz z Pratulina. W dniu Bożego Narodzenia oznajmił wiernym, że nie może już znieść szykan i wyjeżdża do Galicji. Żegnany był wśród łez wylewanych na klęczkach. Po odejściu proboszcza świeccy postanowili wziąć sprawy w swoje ręce. Zamknęli cerkiew, ukryli klucze i zaczęli organizować obronę. Duchowym przywódcą parafii został liczący 50 lat bł. Daniel Karmasz. To on stał na czele obrońców z krzyżem procesyjnym w dłoniach i wyjaśniał, że to walka za wiarę i dla Chrystusa.
Dzięki licznym zachowanym relacjom z tamtych czasów możemy dziś wyobrazić sobie dramatyzm sytuacji, która rozegrała się pod unicką cerkwią w Pratulinie. Jednocześnie powinniśmy patrzeć na te wydarzenia z perspektywy wiary, na którą wskazywał Jan Paweł II. Ludzie zakorzenieni w krzyżu naśladują miłość Chrystusa aż do końca. Urzeczywistniło się to szczególnie w postawie bł. Bartłomieja Osypiuka, który w ostatnich chwilach życia modlił się za swoich oprawców.
Wielkie zadanie nowej ewangelizacji, przed którym stoi cały Kościół i każdy chrześcijanin z osobna, potrzebuje inspirujących i godnych naśladowania wzorców. Ja odkryłem je w osobach Męczenników z Pratulina i dlatego postanowiłem się tym podzielić. Kolejna rocznica męczeństwa to dobra okazja, by na nowo przypomnieć sobie ich heroizm w walce o wytrwanie w jedności z Kościołem rzymskokatolickim. Jest to kierunek, na który wskazywał jeden z obrońców, który przeżył masakrę, Paweł Pikuła z Derła: … dla nas wszystkich tylko jest jedna droga, tj. trzymać się silnie naszej świętej wiary cokolwiekbądź się z nami stanie. (…) Ja przysięgam na moje siwe włosy, na zbawienie duszy, tak jak pragnę oglądać Boga przy skonaniu, że na krok nie odstąpię od naszej wiary i żaden z moich sąsiadów tego nie powinien zrobić. Święci męczennicy tyle za wiarę przenieśli mąk, nasi bracia za nią krew przelali i my także ich będziemy naśladować.
Piotr Pikuła