Trzymali się naszej świętej wiary

Wspomnienie liturgiczne bł. Wincentego Lewoniuka i XII Towarzyszy obchodzone w Kościele 23 stycznia jest okazją do zwrócenia uwagi na teksty źródłowe opisujące męczeństwo podlaskich unitów, którzy w styczniu 1874 r. oddali życie za wiarę.

O heroizmie unitów z Pratulina nad Bugiem pisało wielu autorów żyjących w tamtych czasach. Wśród nich na uwagę zasługuje ks. Jan Bojarski, unicki duchowny pracujący podówczas w Zabłociu, pełniący jednocześnie urząd dziekana kodeńskiego. W opublikowanej w 1878 r. książce pod tytułem Czasy Nerona w XIX wieku pod rządem moskiewskim, czyli ostatnie chwile Unii w diecezyi chełmskiej zawarł szereg informacji pochodzących bezpośrednio od unitów zaangażowanych w działalność przeciwko rusyfikacji, świadków i uczestników krwawych represji. W 1885 r. ukazało się dwutomowe II wydanie, w którym autor w opisie męczeństwa w Pratulinie naniósł drobne poprawki (np. włościanin z Derła to nie „Pikuta” lecz „Pikuła”, nie „starzec” lecz „mówca”).

Fragment książki ks. Bojarskiego opowiadający o męczeństwie w Pratulinie opublikowany został w toruńskim tygodniku „Przyjaciel” (nr 23) z dnia 6 czerwca 1878 roku w ramach cyklu „Włościanie unici na Podlasiu”. Z relacji ks. Bojarskiego korzystało też wielu późniejszych autorów, spośród których warto podkreślić dwie osobistości Kościoła rzymskokatolickiego. Chodzi tu najpierw o ks. Edwarda Likowskiego (1836-1915), historyka, biskupa i prymasa Polski, oraz bpa Józefa Sebastiana Pelczara, obecnie już kanonizowanego.

Fragmenty książki ks. Bojarskiego przywołane zostały także w powstałym w związku z procesem beatyfikacyjnym Wincentego Lewoniuka i XII Towarzyszy opracowaniu Positio super martyrio (Roma 1995). Positio to ponad dziewięćset stron ważnych dokumentów, relacji i zeznań naocznych świadków na temat życia i śmierci Męczenników z Pratulina.

Zgłębianie opisów męczeństwa podlaskich unitów odsłania przed czytelnikiem wciąż jeszcze nie wszystkim znany aspekt historii Polski, a jednocześnie ukazuje inspirujący przykład ludzi, którzy gotowi byli ponieść najwyższą cenę, byleby wytrwać w wierze i w Kościele.

Piotr Pikuła


Czasy Nerona w XIX wieku pod rządem moskiewskim,
czyli ostatnie chwile Unii w dyecezyi chełmskiej.
Fakta zebrane przez kapłanów unickich i naocznych świadków,
uzupełnił i wydał ks. J. P. B. Lwów 1878, s. 134-141.

Czasy Nerona w XIX wieku pod rządem moskiewskim,
czyli prawdziwie Neronowski prześladowanie unii w dyecezyi chełmskiej.
Fakta zebrane przez kapłanów unickich i naocznych świadków,
wydanie drugie, poprawne i uzupełnione przez ks. J. P. B, tom II, Lwów 1885, 62-69.

Mordy, popełnione przez żołdactwo moskiewskie na włościanach w Drelowie i Pratulinie, bolesnem echem po całej katolickiej obiegły Polsce. Będziemy się starali je szczegółowo opisać: Drelów jest to wieś w powiecie radzyńskim, a Pratulin osada w powiecie konstantynowskim, obie te miejscowości na Podlasiu.

W Drelowie był proboszczem ks. Teofil Welinowicz, syn i następca na beneficyum drelowskie zacnego swego ojca ś. p. ks. Jana Welinowicza, który był zabity apopleksją w czasie swego internowania w Chełmie za Wójcickiego. Syn nie poszedł w ślady swego rodzica, rozpił się wcześnie, podupadł moralnie, i ostygł w wierze. Ten ksiądz po wyprowadzeniu go z cerkwi przez jego parafian za zmiany w nabożeństwie, podług rytuału Popiela odprawianem, pojechał do powiatu w Radzyniu skarżyć się na swój lud. Przybył naczelnik powiatu major Kotow, niezły moskal, lecz nieobrotny i nieumiejący nigdy obejść ukazu: i rodzonego brata gotów powiesić, jeżeliby taki ukaz nadszedł od wyższej władzy, a nie odważyłby się zrzec posady, aby nie wypełnić występnego rozporządzenia. Taki jest ogólny charakter dobrych moskali z małemi wyjątkami.

Przybyło wojsko pod dowództwem oficera Beka, niemca. Po przemowach na temat wyżej wskazany, i po wydaniu rozkazu rozejścia się, lud się nie ruszył, lecz stał gromadą koło cerkwi na cmentarzu. Bek jeszcze rozkazuje, grozi, że każe wojsku do nich strzelać, lud milczący stal nieruchomie Wydaje więc rozkaz wojsku uderzyć na lud, ale białą bronią. Lud sądząc, że Bek nie ma prawa ich mordować, kiedy zmienia broń palną na sieczną, nastawił się do oporu, porwał za kije, koły i kamienie, co znalazł pod ręką. Szturm żołnierzy na lud nie powiódł się. Wiele karabinów wyrwał lud wojsku i bagnety zdobyte obrócił przeciwko niemu. Zatrąbiono do odwrotu, lud stal milczący, czekając, co dalej będzie, kilkunastu rannych leżało. Zakłopotany dowódzca siepaczów, śle telegram przez gubernię do Petersburga, jak ma sobie radzić? Za parę godzin odbiera odpowiedź: pierebit wsiech (wymordować wszystkich). Godna instrukcya do apostolstwa w XIX wieku. Niemiec zdziwiony bohaterstwem ludu, nie odważył się wypełnić okrutnego rozkazu, krew, którą mu rozkazano wylać z niewinnego ludu, straszyła go jeszcze; sądził, że może postrachem rzuconym uda mu się lud rozpędzić i nakłonić do słuchania konsystorza i rządu, rozkazuje więc wojsku nabić broń, ale ślepemi ładunkami: lufy wymierzono i wystrzelono. Lud obejrzawszy się, że nikt nie padł, przez delegata z pomiędzy siebie, Semena Paluka, szanowanego dla cnót i rozsądku gospodarza, objawił Bekowi myśl ogółu. „Strzelaj na prawdę, jeśli masz władzę; jesteśmy gotowi zginąć wszyscy: słodko jest umierać za wiarę”. To powiedziawszy Semen kiwnął ręką, a lud ukląkł i śpiewał pieśń do Boga. Bek zakomenderował, zaświstały roje kul, padły ofiary. Pięciu męczenników przybyło niebu; zacne imiona ich są: 1. Semen Paluk, 2. Teodor Bocian, 3. Andrzej Charytoniuk, 4. Jan Romaniuk, 5. Paweł Kozak. Kilkunastu zostało ciężko, a kilkunastu lżej rannych. Teraz rozjuszone wojsko rzuciło się na lud, lud biedny, widząc już teraz dobrze, że tu nie wola naczelników działa, lecz że z dala pochodzi, nie stawił już próżnego oporu, i w popłochu rozszedł się do domu. Ale mało było na zabitych i umierających od ran ofiarach, trzeba było pokazać, co umieją prócz morderstwa służalcy północnego tyrana. Puszczono wojsko po wsi, które sprowadzało aresztowanych, do 60 osób różnego wieku i płci odstawiono powiązanych i zbitych okrutnie do więzień w Radzyniu, Siedlcach, Białej, po wsi bito i katowano w straszny sposób. Po tem piekielnem zwycięztwie wyszło wojsko z jeńcami, a lud nie uronił ani łzy nad stratą swoich ojców i braci; nawet, o cudo! w których rodzinach nikt nie był zabity i ranny, zazdrościli tym, którzy w swoim rodzie stali się godnymi przed Bogiem mieć męczenników za wiarę. Działo się to 5 (17) stycznia 1874.

Dnia 14 (26) t. m. odbyła się straszniejsza jeszcze katastrofa w Pratulinie. Ksiądz miejscowy, Józef Kurmanowicz, był już od kilku tygodni uwięziony razem z innymi zacnymi kapłanami w Siedlcach. Lud przeczuwał, gdy żegnał swego pasterza, wywożonego od nich z parafii, że straszna go czeka dola, bo rzucał się za odjeżdżającym na kolana, prosząc o ostatnie błogosławieństwo. Kapłan i lud, zalani łzami, rozeszli się, może na wieki. Błogosławieństwo udzielone drżącą ręką, bo słowa zaparły się w zbolałej piersi, w niebie Bóg przyjął.

W tym czasie parafią pratulińską zawiadywał młody Galicyanin, wyświecony przez Bułgara Sokólskiego, Leonty Urban, mieszkający na stałej swej parafii w Krzyczowie, którą mu dał Popiel po wyrzuceniu ztamtąd ks. Adolfa Wasilewskiego. Parafianie pratulińscy wiedząc już, jak Urban w Krzyczewie odprawiał na Nowy Rok nabożeństwo 1 (13) stycznia 1874, gdzie go za to chciano wrzucić do rzeki Bugu, lękali się, aby nie zechciał tego samego wprowadzić w Pratulinie. Zamknęli zatem cerkiew i klucze trzymali u siebie. Urban dał o tem znać do władz, i przybył naczelnik miejscowego powiatu konstantynowskiego ze swego miejsca zamieszkania Janowa, proporszczyk Kutanin, przybyło i wojsko, pod dowództwem niemca, oficera Steina. Naczelnik Kutanin, elegancki moskalik, pięknie wychowany młodzieniec, rozumiejąc rzecz całą po swojemu, tłómaczył ludowi, aby się zgodzili z nieodwołalną koniecznością , aby oddali klucze i poszli teraz do domu, a następnie, aby nie stawiali oporu księdzu, którego rząd przysłał. Kutanin, jako Moskal, chwytający się wszystkiego, aby wykonać rozkaz swojego naczalstwa, jeszcze rozkaz tak ważny, za który tak wielka czekała go nagroda, gdyby umiał lud do żądań cara nakłonić, przypomina sobie, znając jako naczelnik znaczniejszych ludzi w powiecie, że jest we wsi tej Derle, parafii, uczciwy i powszechnie szanowany w całej okolicy gospodarz, nazwiskiem Pikuła; lud go słuchał jak wyroczni, a co on powiedział, to uważane było za święte; on lepiej niż sąd niejedną sprawę załatwił i słowem jednem godził powaśnionych. Kutanin przekonany, że przemówienie takiego człowieka do ludu miałoby pomyślny skutek i ustrzegłoby go od cierpień, a rząd od zbrodni, jaką miał spełnić, rozkazał mu, aby w imieniu cara do ludu w myśl rządu się odezwał, i nie czekając na jego odpowiedź, polegając tylko na swoim rozkazie, zresztą i niezważając na jego słowa, kazał go stawić przed ludem naokoło kościoła zgromadzonym. Zdumienie ludu było nadzwyczajne, gdy go wśród Moskali ujrzeli. Kutanin rozkazał, by lud uważał na słowa Pikuły, i wedle nich się zachował, a ten tak się do nich odezwał: „Chciałeś, panie naczelniku, abym nauczył lud, jak ma postępować; dobrze więc, spełnię twoję wolą, lecz to co ja im powiem, oni od dawna wiedzą: dla nas wszystkich jest jedna tylko droga, trzymać się silnie naszej świętej wiary, cokolwiek się z nami stać może”. Po tych słowach ukląkł religijny i poważny mówca, dobył z pod sukmany krzyżyka, zawsze noszonego na piersiach, a za jego przykładem uklękła gromada; on wymawiał wyrazy przysięgi, a za nim uroczyście powtarzali wszyscy: „Przysięgam na moje siwe włosy, na zbawienie duszy, tak jak pragnę oglądać Boga przy skonaniu, że na krok nie ustąpię od naszej wiary i żaden z moich sąsiadów tego nie powinien uczynić; święci męczennicy tyle mąk ponieśli za wiarę, nasi bracia za nią krew przelali, i my także będziemy ich naśladować”. Zaledwie skończył ostatnie wymawiać słowa, żandarmi przyskoczyli do niego, a związawszy, porwali do więzienia. Kutanin nakształt Piłata, zrobiwszy swoje, obmył ręce, i nie znalazłszy w swej głowie żadnych więcej środków i wyrazów do uwiedzenia ludu, usunął się na bok, ustępując placu drugiemu apostołowi cara, w broń i wojsko opatrzonemu, jako najwłaściwszy środek carskiego apostolstwa. Dowódzca Stein wezwał lud raz jeszcze do poddania się woli carskiej i spokojnego rozejścia się, bo inaczej surowo będzie karany, a nawet w razie oporu użytą będzie broń palna. Na to starzec z gromady odpowiedział z powagą: „Wiemy, że wedle postanowienia cesarskiego nikogo bić nie wolno; dla tego, jeżeli napadać nas i bić będziecie, będziemy się bronili, czem kto może, a jeżeliby cesarz upoważnił was do zabijania nas, lud gotów jest zginąć za Boga i wiarę, i nie cofnie się i krokiem przed śmiercią”. Ten sam starzec zawiązał ze Steinem interesującą rozmowę. Zapytał go wraz z ludem, jakiej on wiary, a gdy ten odpowiedział, że ewangelik, wtedy mu radzili, aby on wpierw przyjął schizmę a oni zobaczą, jak to zdrajca wiary wygląda, Stein oburzony nie silił się już na żadne argumentacye.

Żaden z ludu nie dał z razu powodu do wystąpienia, jak głosiły bezczelne pisma moskiewskie dla uniewinnienia swej zbrodni, a za niemi i podłe galicyjskie, Moskwie oddane Słowo; żaden nie użył ni kamienia, ni drzewa, żaden ani jednego słowa obelżywego nie wyrzekł, lecz gdy na rozkaz wojsko rzuciło się do ataku bez użycia broni palnej, lud, stosownie do wyrazów starca, wiedząc, że bić nie wolno, przyjął wojsko kijami i kamieniami, które dosięgły i dowódzców. Wojsko przewidując porażkę, ustąpiło ze stratą dwóch żołnierzy. Filip Kuryluk padł przed strzałami, uderzony przez dobosza kamieniem. Rozjątrzony Stein zakomenderował ogień plutonowy, pominąwszy straszenie ludu pustemi nabojami. Gdy wydano rozkaz do strzału, lud rzucił, co miał w ręku, ukląkł jak jeden człowiek, i chórem zaczął śpiewać, wzniósłszy do nieba oczy: „Święty Boże” i „Kto się w opiekę poda Panu swemu”. Wśród pocisków wymawiali wyrazy modlitwy, a wszyscy po raz ostatni dusze swe polecili Bogu i umrzeć za wiarę postanowili. Kule leciały jak grad, padali wieśniacy zabici, pochylały się głowy rannych. Śpiew nie ustawał. Wojsko stało w półkole po za parkanem cmentarnym i sypało ogniem bez ustanku. Pierwszy padł zabity młody wyrostek, Nicety Hryciuk, ze wsi Zaczopek; tego pochwyciwszy obok stojący starzec, przerwał na chwilę pobożny śpiew, wołając: „Już narobiliście mięsa, ale jeżeli chcecie, to będziecie go mieli wiele, bo wszyscy poginąć za wiarę jesteśmy gotowi!” Kilkanaście minut strzały huczały jak burza, a tak były ostre ładunki, że dwie kule przebiły wielkie dębowe drzwi w cerkwi i utkwiły w cymboryum. Ileby zginęło ludu, gdyby całe wojsko było strzelało na tak blizką metę w tę skupioną massę ludu i nie rzucało kul w górę, to trudno obliczyć. Ściany cerkwi z trzech stron, z których otaczało ją wojsko, kulami zostały jakby naszpikowane, dach zupełnie podziurawiony. Żona wywiezionego ks. Kurmanowicza stała na ganku plebanii, i oparta o słup, z niemym bólem patrzała na te niesłychane morderstwa. Kula strzelona w bok ocuciła ją z zadumy, bo o parę cali od jej głowy ugrzęzła w słupie gankowym. Nie każdy jednak żołnierz miał odwagę strzelać górą, bo trupów coraz przybywało, a rannych już bardzo wielu leżało. Lud jednak nie ruszał się i nie rozchodził, ale śpiewał ciągle pieśni do Stwórcy. Żaden jęk nie wyszedł z piersi umierającego, żadne przekleństwo nie splamiło ust rannego. Wszyscy umierali w Bogu i z Bogiem, bo za wiarę, którą im Bóg wlał w ich serce tak wielką. W tem strasznem spotkaniu padło dziewięciu zabitych, a czterech tejże samej doby umarło z ciężkich ran, i byli razem wszyscy pogrzebani. Imiona tych prostaczków, wyznawców wiary katolickiej, podajemy tu najdokładniej dla wiecznej pamięci: 1) Daniel Karmaszuk, l. 40, ze wsi Łęgu; 2) Łukasz Bojko, lat 21, z Łęgu; 3) Bartłomiej Osypiuk, lat 28, ze wsi Bohukał; 4) Konstanty Łukaszuk, lat 45, ze wsi Zaczopek; 5) Onufry Wasyluk, lat 21, z Zaczopek; 6) Filip Kuryluk, lat 40, z Zaczopek; 7) Konstanty Bojko, lat 30, z Zaczopek; 8) Nicety Hryciuk, lat 17, z Zaczopek; 9) Ignacy 3 Franczuk, lat 50, ze wsi Derła; 10) Maksym Hawryluk, lat 35. z Derła; 11) Jan Andrzejuk, lat 26, z Derła; 12) Michał Wawryszuk, lat 21, ze wsi Olszyna; 13) Wojciech Leoniuk, lat 23, ze wsi Krzyczewa. Onufrego Wasyluka kula trafiła w głowę i rozerwawszy część czerepu w włosami i z mózgiem przybiła do ściany cerkwi. Żołnierz też jeden zginał od kuli rzuconej przez jego kamrata, z przeciwnej strony stojącego. Ciała pobitych leżały na cmentarzu przez całą dobę Wreszcie spędzono z okolic całe massy ludu, aby go ustraszyć, pokazując, co czeka wszystkich nieposłusznych, i kazano mu chować poległych braci.

To szatańskie postępowanie nie odniosło oczekiwanego przez rząd skutku; lud z okolic, zamiast ulęknąć się śmierci, postanowił także zginąć, jeżeli mu Bóg tego dozwoli i tego zażąda; a teraz cieszyli się z najbliższymi pomordowanych, że będą mieli ze swego stanu tylu w niebie orędowników. Gdy stara matka Onufrego Wasyluka, (który rok przedtem był wykupiony od wojska za 800 rubli), chciała opłakiwać ukochanego syna, żona nieboszczyka wstrzymała ją od tego, mówiąc: „matko! nie płaczcie straty syna, jak ja nie płaczę straty męża; wszak on ani za zbrodnie, ani za występki zabity; owszem, cieszmy się raczej, że poległ za wiarę; o gdybym ja była godną umrzeć z nim wczoraj!”. Entuzyazm nie do opisania opanował miejscowych i przybyłych na pogrzeb z rozkazu lub dobrowolnie, a obcy roznosili po oddalonych miejscach opowieści o Pratulinie. Lud nigdzie potem nie upadł na duchu, ale owszem zrezygnowany, z poddaniem się woli Bożej wyglądał katów, mających mu otworzyć furtę do nieba; życzenia jego jednak już się nie spełniły. Zląkł się sam rząd swojej zbrodni i tego ludu, który się śmierci nie lęka; poznali prześladowcy, że w ten sposób można wszystkich wymordować, a żadnego nie przerobić na schyzmatyka. Ile lud czuł w sobie zapału i gotowości do podniesienia śmierci, niechaj służy za dowód to, że ranni, opatrzeni na miejscu morderstwa przez lekarzy i felczerów, przybyłych z miast najbliższych, zrywali bandaże, nie chcąc już żyć, lecz umierać razem życzyli sobie z drugimi; lżej ranni nie przyznawali się do ran, tak ci, co pozostali w domu, jak też i ci, co poszli do więzienia; bo dodać trzeba, że i zabrano zbitych nahajkami i nie zbitych do 80 osób do więzienia. Spotkali się biedni ludzie ze sprawy drelowskiej z ludźmi z pod Pratulina w więzieniach, siedleckiem, bialskiem i radzyńskiem. Zwycięstwo bez jeńców, chociaż nad bezbronnym ludem, wydawałoby się satrapom niezupełnem.