Bóg jest mocniejszy od cara

W październiku bieżącego roku obchodzimy 420. rocznicę zawarcia Unii Brzeskiej oraz 20. rocznicę beatyfikacji obrońców unickiej cerkwi w Pratulinie. Unia była próbą odtworzenia jedności podzielonego chrześcijaństwa, natomiast męczeństwo unitów pratulińskich ujawniło siłę odbudowanej jedności.

Już w pierwszych wiekach istnienia Kościoła można dostrzec zarzewie konfliktów między chrześcijaństwem wschodnim a zachodnim. Różnice językowe i liturgiczne wzmocnione podziałem politycznym cesarstwa rzymskiego doprowadziły do sporów o zwierzchnictwo w Kościele. Patriarchowie Konstantynopola, „drugiego Rzymu”, odmawiali podporządkowania się papieżowi, co przypieczętowane zostało ekskomunikowaniem Michała Cerulariusza przez papieża Leona IX. Patriarcha nie okazał skruchy i odpowiedział ekskomunikowaniem legata papieskiego, Humberta. Wobec tego mówimy o wielkiej schizmie wschodniej, która dzieli Kościół od 1054 roku. W 1965 roku na mocy wspólnej deklaracji Kościoła rzymskokatolickiego i patriarchatu w Konstantynopolu ekskomuniki zostały zniesione. Jednak trwający 911 lat rozłam to wielka i wciąż nie całkiem zabliźniona rana na Mistycznym Ciele Chrystusa, a dramatu rozdarcia bardzo boleśnie doświadczali zwykli wierni, czego wyraźnym dowodem jest męczeństwo pratulińskich unitów.

Określenie „unici” związane jest z działaniami, które zmierzały do naprawienia pęknięcia w Kościele. Na terenie Rzeczypospolitej w październiku 1596 roku po wielu dyskusjach na synodzie, który odbył się w Brześciu Litewskim, ogłoszono unię obu Kościołów. Dokonało się to na mocy bulli „Magnus Dominus”, którą 23 grudnia 1595 roku wydał papież Klemens VIII. Biskupi prawosławni, którzy przystąpili do jedności z Rzymem, zapoczątkowali funkcjonowanie Kościoła greckokatolickiego, zwanego także unickim. Warto tu dodać, że wielkim zwolennikiem pojednania chrześcijan był król Zygmunt III Waza oraz kaznodzieja królewski, ks. Piotr Skarga.

Inicjatywa zjednoczeniowa nie przypadała do gustu elitom politycznym i religijnym Rosji, które utraciły pretekst do wtrącania się w sprawy Rzeczypospolitej pod pozorem ochrony prawosławia. Ofiarą wrogości wobec dążeń unijnych padł najpierw arcybiskup Połocka św. Jozafat Kuncewicz, a później św. Andrzej Bobola – autor ślubów lwowskich a obecnie jeden z patronów Polski. W okresie rozbiorowym kolejni władcy Rosji systematycznie i konsekwentnie prowadzili walkę z Kościołem greckokatolickim. Najpierw caryca Katarzyna II zmusiła do przejścia na prawosławie około 1,5 miliona unitów. Później car Mikołaj I w 1839 roku zlikwidował Kościół unicki na ziemiach położonych na wschód od Bugu. Z Kościoła liczącego w XVIII wieku 7 diecezji i około 4,5 miliona wiernych pozostała tylko diecezja chełmska licząca około 250 tysięcy wiernych. To oni przez ponad 30 lat stawiali opór w obronie swojej jedności z Kościołem rzymskokatolickim.

Po upadku Powstania Styczniowego tereny Królestwa Polskiego zostały w 1867 roku włączone do Imperium Rosyjskiego. Za decyzjami administracyjnymi ruszyła fala działań rusyfikacyjnych. Dotyczyło to także życia religijnego. Najpierw spadł cios na duchownych greckokatolickich. Wielu przyjęło prawosławie, inni udali się emigrację albo zostali wywiezieni w głąb Rosji. Do pozbawionych pasterzy parafii unickich władza zaczęła przysyłać duchownych prawosławnych. Unici, którzy nie chcieli przystąpić do schizmy, początkowo byli dyskryminowani i zmuszani do pozbywania się śladów więzi z Rzymem, a gdy to nie przynosiło oczekiwanych rezultatów, poddano ich bezwzględnym i brutalnym represjom. Dotyczyło to również unitów z Pratulina.

Szykanowany proboszcz unicki ks. Józef Kurmanowicz postanowił opuścić parafian i udać się do Galicji. W uroczystość Bożego Narodzenia po raz ostatni sprawował liturgię. Poinformował parafian o swojej decyzji, a oni żegnali go na klęczkach. Wówczas też parafianie przejęli i ukryli klucze świątyni. Gdy na jego miejsce władze przysłały sprzyjającego prawosławiu ks. Leontego Urbana, wierni nie wpuścili duchownego do świątyni.

Reakcją władz zaborczych na opór unitów było wysłanie ekspedycji karnej. Na wieść o zbliżających się żołnierzach, do świątyni przybyło z terenu parafii około 500 obrońców. Uzbrojeni w kołki i kamienie, chronieni okalającym cerkiew parkanem, zdecydowani byli odeprzeć agresora.

Na czele wojska przybył naczelnik powiatu konstantynowskiego Aleksander Kutanin, odznaczony brązowym medalem za zasługi w tłumieniu Powstania Styczniowego. Próbował pertraktować z włościanami, żeby nakłonić ich do odstąpienia od świątyni. W tym celu chciał posłużyć się autorytetem Pawła Pikuły, szanowanego w okolicy dzierżawcy folwarku Derło, który pełnił ponadto funkcję starosty cerkiewnego. Rozkazał mu przemówić do chłopów i nakłonić ich do uległości. Ten jednak odpowiedział: „Chciałeś panie naczelniku, abym nauczył lud, jak ma postępować, dobrze więc, spełnię twoją wolę, lecz to co ja im powiem, oni od dawna wiedzą; dla nas wszystkich jest jedna tylko droga – trzymać się silnie naszej świętej wiary, cokolwiek się z nami stać może”. Następnie wyjął krzyż, który nosił na piersiach, upadł na kolana i wezwał współziomków do powtarzania słów przysięgi: „Przysięgam na moje siwe włosy, na zbawienie duszy, tak jak pragnę oglądać Boga przy skonaniu, że na krok nie ustąpię od naszej wiary i żaden z moich sąsiadów tego nie powinien uczynić. Święci męczennicy tyle mąk ponieśli za wiarę, nasi bracia za nią krew przelali i my także będziemy ich naśladować’”. Za te słowa został aresztowany, a naczelnik wciąż próbował wyperswadować unitom opór.

Gdy nie było widać rezultatów negocjacji, do akcji wkroczył podpułkownik Sztein. Piechota rozebrała kilka przęseł parkanu i ruszyła do szturmu na bagnety. Gdy chłopi odpowiedzieli kamienieniami i kołkami, wojsko się wycofało. Powtarzane w ten sposób ataki zakończyły się fiaskiem. Obrońcy byli zdeterminowani i nie mieli zamiaru odstąpić od świątyni. Wówczas padł rozkaz otwarcia ognia do zebranych. Gdy piechota nabijała broń, unici uświadomili sobie, że czeka ich rychła śmierć. Odrzucili kołki i kamienie, upadli na kolana i zaczęli się modlić z wiarą, że ostatecznie Bóg jest mocniejszy od cara. Około 180 osób odniosło rany, a trzynastu obrońców zmarło. Jako pierwszy zginął od kuli Wincenty Lewoniuk (25 lat). Za nim kolejno padali następni. Daniel Karmasz (48 lat), który na czele obrońców stał z krzyżem procesyjnym. Filip Geryluk (44 lata) padł przy następnej salwie. Maksym Hawryluk (34 lata) zmarł od rany postrzałowej w brzuch. Konstanty Łukaszuk (45 lat) zginął od pchnięcia bagnetem. Onufry Wasyluk (21 lat) umierał na oczach swej młodej żony. Anicet Hryciuk (19 lat), najmłodszy z męczenników, jedynak, który umierał w ramionach ojca. Obok nich padli jeszcze Konstanty Bojko (49 lat), Ignacy Frańczuk (50 lat), Jan Andrzejuk (26 lat), Michał Wawryszuk (21 lat), Łukasz Bojko (22 lata) i Bartłomiej Osypiuk (30 lat), który w chwili śmierci modlił się za oprawców.

Poległych pochowano w tajemnicy pod osłoną ciemności, zaś ocalałych z masakry dręczono represjami, które srożyły się jeszcze przez 30 lat. W tym czasie wielu ludzi zdołało mężnie zaświadczyć o swej wierze i przywiązaniu do Kościoła. Unici byli pozbawiani dobytku, bici nahajkami aż do nieprzytomności, zapędzani zimą do lodowatych rzek, więzieni i zsyłani na Syberię. Trzeba podkreślić, że mówimy tutaj o tysiącach ludzi, którzy cierpieli w imię trwania przy Kościele katolickim. Opór unitów walczących o zachowanie swojej tradycji i więzi z Rzymem trwał aż do 1905 roku, kiedy to po ukazie tolerancyjnym do Kościoła rzymsko-katolickiego przeszło według różnych danych od 160 do 230 tysięcy unitów.

W pamięci bohaterskich wyznawców utkwiły przede wszystkim masakry ludności, która nie chciała oddać prawosławiu swoich świątyń. Represje nie przeszkodziły w rozpowszechnianiu się kultu męczenników z Pratulina. Tradycja unicka przekazała pamięć o zrównanej z ziemią mogile, w której podczas przeprowadzonej w 1990 roku ekshumacji znaleziono 13 ludzkich szkieletów.

Podczas beatyfikacji trzynastu męczenników z Pratulina, czyli 6 października 1996 roku, Jan Paweł II wypowiedział do zebranych na Placu św. Piotra te słowa: Jako wierni słudzy Pana, pełni ufności w moc Jego łaski, dali świadectwo swojej przynależności do Kościoła katolickiego w wierności własnej tradycji wschodniej. Uczynili to z pełną świadomością i nie zawahali się złożyć ofiary z życia na potwierdzenie swego oddania Chrystusowi. Nie szczędząc siebie, męczennicy z Pratulina bronili nie tylko świątyni, przed którą ponieśli śmierć, ale także Kościoła, który Chrystus zawierzył apostołowi Piotrowi. Tego Kościoła, którego czuli się częścią, jako żywe kamienie.

Rocznica beatyfikacji Męczenników z Pratulina to okazja do postawienia sobie pytania o swoją postawę wobec ataków na Kościół, które mają miejsce dzisiaj. Współcześnie my także musimy bronić Kościoła. Jeśli czujemy się częścią Kościoła, jako żywe kamienie, przetrwamy każdy szturm, bo bramy piekielne go nie przemogą.

Gdy Jan Paweł II wygłaszał homilię w Siedlcach w 1999 roku, zwrócił między innymi uwagę na aktualność przykładu Męczenników. Wychodząc od świadectwa ich wiary, podkreślił znaczenie gotowości do poniesienia ofiar. Jednak obrońcy wiary z Pratulina przemawiają do nas nie tylko męczeńską śmiercią. Byli to ludzie codziennej pracy, mężowie i ojcowie troszczący się o utrzymanie swych najbliższych. Byli to także chrześcijanie zaangażowani w życie swojej wspólnoty, którzy potrafili wytrwać w niej nawet wtedy, gdy zostali opuszczeni przez duszpasterza. Z tej perspektywy stają się godnym naśladowania wzorem głównie dla świeckich.

Obecnie w Sanktuarium Męczenników Podlaskich w Pratulinie nad Bugiem można złożyć hołd bohaterskim obrońcom wiary i jedności z Kościołem. Na miejscu męczeństwa, na fundamentach zniszczonej przez zaborcę unickiej cerkwi, stoi teraz nowa drewniana świątynia. Tam konkretnego znaczenia nabierają słowa Pana Jezusa: a bramy piekielne go nie przemogą. Zachęcam zatem do odbycia pielgrzymki do tego miejsca, w którym kontemplacja mężnej wiary przodków pozwala nabrać sił i otuchy do zmagania się z naszymi współczesnymi trudnościami.

Piotr Pikuła

(Echo naszej swoszowickiej parafii, nr 74, wrzesień 2016)